Jak wszyscy wiemy, ambicje i oczekiwania przed rozpoczęciem sezonu w stosunku do Lechii Gdańsk były bardzo duże. Zachęcamy do zapoznania się z naszym tekstem, w którym rozłożymy drużynę Gdańszczan na czynniki pierwsze i poddamy głębokiej analizie. Zapraszamy!
Podopieczni Thomasa von Hessena na ten moment w ligowej tabeli zajmują odległe 12. miejsce. Co jest tego powodem? Dlaczego plany Gdańszczan nie układają się tak dobrze, jak sobie założyli?
TRANSFERY, TRANSFERY, TRANSFERY…
Lechia Gdańsk, jak mogliśmy się przekonać w ostatnich miesiącach, latach w sprawie transferów się nie patyczkuje. Ściągają wielu zawodników, z rożnymi umiejętnościami, czasem zagraniczny „szrot”, czasem utalentowanych Polaków, czy obcokrajowców. Co jednak z tego wynika? Nie zbyt wiele. Swoje poczynania rynkowe na szeroką skalę władze Lechii rozpoczęły latem 2014 roku. Wtedy ich szeregi „wzmocnił” Mateusz Możdżeń, który, jak wiemy, zimą bieżącego roku zawitał do Bielska-Białej. W Gdańsku grał niewiele, nie uzyskał zaufania trenera. Miała miejsce również tzw. bomba transferowa – Bartłomiej Pawłowski. Lekko mówiąc, nie odnalazł się w składzie biało-zielonych. Motał się między drugim zespołem Lechii, a ławką rezerwowych w pierwszym zespole. Pożytku z tych panów nie było żadnego, a pieniądze, które za nich wpłynęły? O tym lepiej nie mówić…
Kolejny niewypał to niby doświadczony, ograny Milos Krasić. Ale co z tego, jeżeli po rozegranych 30. minutach nie może on wziąć oddechu i płuca już mu siadły? Na tle ekstraklasowiczów nie wyróżnia się, a teoretycznie powinien. Bo przecież to gwiazda! Grał w Juventusie! Hola, hola, ale tak to nie działa niestety. Dobra, zostawmy chłopaka w spokoju. Teraz przejdźmy do Sławomira Peszko. Reprezentant Polski, występował także w lidze niemieckiej. Polska Ekstraklasa jednak pokazała, że kolejna nieprzyzwoita sumka poszła się bujać. Każdy go tak chwalił, mówił: „on zrobi różnicę, bierzcie go!”. Teraz co? Chowają się mocni w gębie internauci i udają, że nie było tematu. Wiadomo, długo w Lechii nie gra i może jeszcze odpalić.
Sebastian Mila – bardzo przywiązany do Lechii, ale ostatnio nieco zgasł. Trener przestał na niego stawiać. Piłkarz stracił swoją kondycję, wiadomo, ma swoje lata, ale biegać przez 90 minut musi dać radę.
Oczywiście nie zabrakło też trafionych zakupów, takich, jak Grzegorz Wojtkowiak i Kuba Wawrzyniak, czy Michał Mak. Solidni piłkarze, pokazujący swoje umiejętności w każdym kolejnym spotykaniu. To oni mogą okazać się motorem napędowym tej drużyny i pomóc jej wyjść z kryzysu.
PRZEWRAŻLIWIENIE, CZY PRAWDA?
Mariusz Piekarski, Marek Jóźwiak i Adam Mandziara od jakiegoś czasu pracują w szeregach biało-zielonych. Odpowiadają za skauting, szukanie zawodników, kontrakty itp. Właśnie to ostatnio stworzyło wielkie zamieszanie. Ściśle kiedyś związani z Legią Warszawa panowie, przedłużyli kontrakty swoich asów. Ariel Borysiuk i Maciej Makuszewski podpisali umowę, z której wynikało, że w Lechii spędzą jeszcze przynajmniej 5 lat. Stojan Vranjes, były pomocnik Lechii niedługo potem uczynił to samo. Jego kontrakt miał trwać aż do 2019 roku. Po około tygodniu reprezentant Bośni i Hercegowiny z niewiadomych przyczyn przeniósł się do Warszawy. Jego deklaracje, mówiące o przywiązaniu do Gdańska i do klubu widocznie nie miały żadnego znaczenia. Co jest jeszcze bardziej zaskakujące? A no właśnie sam fakt, że Vranjes przedłużył kontrakt i chwilę po tym uciekł.
Kibice Lechii Gdańsk oskarżają Jóźwiaka i Adama Mandziarę o odprowadzanie prowizji z wydłużonych kontraktów. No właśnie! Po co takie cuda czynić, jeżeli zawodnik ma jeszcze ważną umowę przez 3, 4 lata?? Nie wiadomo. Stanowcze zaprzeczenia na ten temat nie przekonały fanatyków znad morza i oni nadal myślą, że coś tu jest nie tak. Bo nie może to być przypadkiem, że jeden z najlepszych piłkarzy klubu nagle odchodzi do Wicemistrza Polski, z którym właśnie swoją przeszłość wiązali wspomniani wcześniej panowie. No dobra, może miał większe ambicje i oczekiwania? Ale nie mógł zrobić tego w inny sposób? Coś tu musi być na rzeczy, ale sprawa nadal nie jest do końca rozwiązana.
Atmosfera w klubie przez takie sytuacje może być napięta. Mogło to wpłynąć na obecną sytuację Lechii? Tego chyba nigdy się nie dowiemy.
BALONIK ZNOWU PĘKŁ
Każdy kibic w Gdańsku chyba pamięta, gdy Lechię prowadził jeszcze Joaquim Machado. Początek sezonu 2014/2015 był dosyć przeciętny, patrząc z perspektywy dokonanej wtedy fali transferów. Oczekiwania w tamtym czasie były ogromne. Deklasacja! Walka o mistrza! Tak mówiono przed sezonem. Po każdym meczu tłumaczenie, „Dajcie nam czas, musimy się ograć”. Ale jak tu się ograć jeżeli w drużynie jest 30. zawodników, a trener ich nie zna i co mecz przeprowadza rewolucje? Nie da się! Przyszedł w końcu czas na przerwę zimową i pierwsze rozliczenia. Lechia była w dołku, ledwo trzymała się nad strefą spadkową. Wiosną znowu został zmieniony szkoleniowiec. Przyszedł Jerzy Brzęczek, który wcześniej prowadził tylko Raków Częstochowa. Lechiści bowiem sezon zakończyli na dobrym, 5. miejscu.
Rok wcześniej było jeszcze lepiej, pozycja numer 4. Pucharów i tak nie było. Wielki płacz i rozczarowanie. Do Ligi Europy to trzeba drużyny, która regularnie zdobywa punkty, a nie, raz dobrze raz źle i tak cały czas. Oblicze tamtej Lechii odmienił znakomity Ricardo Moniz. Jednak piękny sen długo nie trwał, a Holender wrócił do Niemiec.
Jest to odwieczny mankament każdego zespołu. Trener! My w Ekstraklasie nie potrafimy zostawić jednego na stanowisku przez 2, 3 lata. Raz coś nie wyjdzie? Wylot. No ale cóż, taki urok naszej ligi. Może właśnie w tym tkwi problem Lechii? SĄ tam indywidualnie świetni piłkarze, ale nie ma ZESPOŁU! To trzeba zmienić, by były efekty!