Dziś została postawiona pewna kropka w historii polskiej piłki. Padł wyrok w procesie Ryszarda F. ps. ”Fryzjer”. Spoglądając na obecne miejsce polskiej piłki klubowej, możemy pokusić się o stwierdzenie, że wyrok ogłoszono niejako nad trumną, a na pewno nad co najmniej obłożnie chorym. Praźródłem dzisiejszego stanu jest z całą pewnością rak, który toczył nadwiślański futbol za sprawą Fryzjera. Czy można już jednak powiedzieć, że afera korupcyjna to zamknięty rozdział?
Nie.
Po pierwsze trzeba zdać sobie sprawę, że „Fryzjer” to tylko symboliczne ucieleśnienie problemu. Media zwykły nazywać go mózgiem całej afery, ja określiłbym go sercem i już śpieszę donieść, w czym widzę różnicę. Mianowicie mózg kontroluje cały organizm, serce to ledwie pompa w procesie utrzymania przepływu krwi. W końcu serce da się zamienić poprzez przeszczep, mózgu już nie. Ryszard F. taką pompą był, przez niego przechodziły informacje, to on miał kontakty, utrzymywał układziki. Pompował w żyły polskiej piłki śmiercionośną truciznę. Śmiem jednak twierdzić, że gdyby pewnego dnia usunął się w cień, to ktoś zgrabnie zastąpiłby jego miejsce i proces trwałby dalej.
To nie we „Fryzjerze” był problem, tylko w podejściu. Jedni widzieli, ale uznawali, że tak być musi. Inni natomiast udawali, że nie widzą. I to wszystko na wiele lat przed erą „Fryzjera”. Gleba, na której siał była nad wyraz podatna na jego nikczemność. Co więcej, każdy, kto interesuje się piłką, wie że niejeden działacz, trener, zawodnik nie został do dziś skazany. Gorzej, oni dalej trenują, działają i „wychowują” młodych. Zupełnie naturalne wydaje się, że takie postacie powinny zostać wyklęte za wszelką cenę. Jednak po dziś dzień znajdują uznanie w oczach klubów lub co gorsza związku. Tylko że ten związek nie jest bezosobową zbieraniną, konkretni ludzie dają to przyzwolenie. Szeroko rozumiane środowisko dalej zaprasza na rauty i koktajle tych, którzy powinni to wszystko oglądać, jeśli nie zza więziennej kraty to co najwyżej z poziomu telewizora.
Gratuluję tym, którzy przerwali zmowę milczenia. Macie Panowie ogromną odwagę cywilną.
Żeby uzmysłowić sobie, jak bardzo drugorzędny w tym wszystkim jest Fryzjer, trzeba przypomnieć o „Piłkarskim pokerze” Janusza Zaorskiego. Ten facet nie wymyślił scenariusza, który potem wcielił w życie Ryszard F. To Zaorski przełożył na obraz kinowy to, co się działo za kulisami rodzimej piłki. Układy istniały znacznie wcześniej.
I choć „niedziele cudów” nie są już zjawiskiem w najwyższych klasach rozgrywkowych w naszym kraju, to sam mam obawy. Biorą się one z tego, że nie złapało nas kibiców, dziennikarzy, działaczy obrzydzenie. Obrzydzenie dla ludzi, którzy nie tylko zabierali nam futbol, ale przede wszystkim postępowali jak nędzne kreatury. Łamali kariery, ludzi i ich kręgosłupy moralne. Sport, który jest tak pięknym i czystym w założeniu zjawiskiem zostawili na długim odcinku w skarłowaciałej postaci, a myśmy ich nie wyklęli.