Mateusz Klich po bardzo udanej przygodzie w holenderskim Zwolle, świetnym sezonie i regularnych występach w reprezentacji…stanął, a dosadniej mówiąc każdą kolejną decyzją spieprza sobie piłkarską karierę.
Przypomnijmy, że naszemu „KLISZI” po raz kolejny zamarzyło się podbijanie boisk Bundesligi. Niestety sądząc po tym jak bardzo przyspawany był do trybun w Volsburgu, śmiało można stwierdzić, że Mateuszowi kiepsko wychodziło nawet podbijanie piłki z kolegami na treningach. Brak jakiejkolwiek gry, zmusił go do kolejnej emigracji – tym razem do 2 Bundesligi i zespołu aspirującego do zajęcia jednego z czołowych lokat, a mianowicie FC Kaiserslautern.
Miał być tam motorem napędowym, sam w wywiadach powtarzał, że z doborem klubu trafił idealnie i jeszcze świat o nim usłyszy. Niestety jak to często bywa w życiu polskiego piłkarza na obczyźnie – skończyło się na słowach i tylko czekać, aż znowu usłyszymy legendarne powiedzenie „trener nie lubi Polaków”.
Zaczęło się “optymistycznie”, ponieważ w pierwszej kolejce Klich nie zagrał ale znalazł bardzo ciekawe wytłumaczenie „to była wspólna decyzja – moja i trenera”. Każdy z Nas łatwo może wyobrazić sobie taką „wspólną decyzję”, opartą na przedstawieniu sytuacji przez trenera i…akceptacji stanu faktycznego, przez zawodnika.
Klich w tym sezonie zagrał … UWAGA; całe 32 minuty! (odpowiednio 18 i 14) wchodząc oczywiście z ławki. Jego drużyna zaciekle walczy o powrót do elity, a trener Kaiserslautern najwyraźniej uznał, że najlepsza pozycją dla naszego pomocnika to ta przy linii bocznej boiska(ale od jej zewnętrznej strony), kto wie…może szykuje już naszego kadrowicza do roli swojego asystenta?
Do roboty Mateuszu, kiedyś wydał pan 40 tys zakazów stadionowych, a tu proszę, kibice nadal chodzą na mecze, tylko pana na próżno tam szukać.