Przed reprezentacją Polski dwa ostatnie mecze w ramach eliminacji do przyszłorocznych mistrzostw Europy. To, jak je potraktujemy, mając zapewniony udział w turnieju, zależy tylko od nas. Skończmy zadowalać się planem minimum i zróbmy coś więcej, mierzmy wysoko!
W języku łacińskim: Citius-Altius-Fortius, po Polsku: Szybciej-Wyżej-Mocniej, motto i dewiza Igrzysk Olimpijskich autorstwa pedagoga – Henriego Didona, wykorzystana później przez samego Pierre’a de Coubertina w 1894 roku. Trzy proste słowa, które tak naprawdę są sensem tego, czym wszyscy żyjemy. Sport, a w nim piłka nożna mocno się jednak zmieniły. Na pewno więcej dziś kalkulacji, taktyki, ale też profesjonalizmu. Czy nie warto jednak w pewnych momentach wrócić czasem wstecz o 125 lat?
Reprezentacja Polski w piłce nożnej statystycznie przeżywa swój najlepszy okres w dziejach, przynajmniej jeżeli chodzi o udział w kolejnych największych turniejach. Zaznaczam, statystycznie. Nikt przecież nie chce tu porównywać samego BYCIA na turnieju, do osiągnięć śp. Kazimierza Górskiego, czy Antoniego Piechniczka i ich podopiecznych. W tamtych czasach na mistrzostwach naszego kontynentu występowało od 4 do 8 drużyn. W przyszłym roku na Euro 2020 zagrają 24 reprezentacje. Otrzymanie wejściówek do “elitarnej” grupy finalistów tego turnieju była jednak formalnością. W końcu prawie połowa drużyn z eliminacji może wywalczyć sobie awans na finały Euro. Faktem jest jednak to, że na dużej imprezie piłkarskiej wystąpimy po raz trzeci z rzędu, co nigdy wcześniej w historii naszej piłki się nie wydarzyło. Jako Polacy, tym razem zakwalifikowaliśmy się na dwie kolejki przed końcem walki o bilety na przyszłoroczne rozgrywki, była feta, były lejące się szampany, konfetti i radość kibiców jak i piłkarzy oraz prezesa PZPN Zbigniewa Bońka. Nie ma w tym nic złego, bo przecież nie będziemy z tego powodu płakać, cieszmy się wieczorem, bawmy się, skaczmy, ale pamiętajmy, że rano czeka nas wczesna pobudka i albo wstaniemy i zaczniemy pracować jeszcze ciężej, albo w półśnie o wielkiej reprezentacji zgasimy budzik i obudzimy się z ręką w… czymś co na pewno nie przypomina trofeum Henriego Delaunaya.
Jako kibic, który między 2002 a 2018 rokiem przeżył rozczarowania związane z wielkimi turniejami i udziałem w nich Biało-Czerwonych (oprócz jednego dobrego, jakim było Euro 2016 pod wodzą Adama Nawałki) mam dość minimalizmu i poprzestawania na małych sukcesach, w tym bowiem widzę spory problem naszych reprezentantów i ich sztabów szkoleniowych. Tłumaczenie selekcjonera Jerzego Brzęczka w mediach słabej gry swoich podopiecznych, mówiąc iż: mamy w składzie trójkę piłkarzy, którzy grają w Championship, a przeciwnik ma 18 zawodników w Bundeslidze, uważam za łagodnie mówiąc słabe. No dobrze, bardzo słabe, a wręcz tragiczne i czytając te słowa zastanawiałem się, czy wypowiadająca je osoba rzeczywiście ma coś z piłką nożną wspólnego. Bo z drugiej strony, gdyby w piłce nożnej liczyły się tylko jednostki, nie byłoby czasami sensu wychodzić na murawę, szczególnie takiej Macedonii Północnej, która ma kilku niezłych graczy, ale rzeczywiście kilku, a mimo wszystko walczy, gryzie trawę i potrafi przysporzyć problemów gigantycznie lepszym kadrom od siebie. W swojej reprezentacji mamy wiele europejskiej klasy zawodników, kilku światowej klasy graczy, a w nich obecnie najlepszego napastnika na świecie, przynajmniej na pozycji numer “9” – Roberta Lewandowskiego i to on jest dla tej drużyny nadzieją.
Kapitan Biało-Czerwonych wielokrotnie pokazywał niezadowolenie, niczym prymus, który zamiast oceny celującej dostał dobrą i widać u niego grymas na twarzy. Nawet po meczach, kiedy wygrywał, strzelał gole rozmawiał z trenerem, szukał jeszcze lepszych rozwiązań i podczas gdy reszta skakała w szatni do muzyki disco-polo, on wizualizował sobie kolejne zadania przed tą reprezentacją. Nie bał się mówić co myśli w mediach, za co nawet został niedawno lekko skomentowany przez prezesa Zbigniewa Bońka, po czym nasz napastnik po następnym spotkaniu reprezentacji nie zatrzymał się na jakikolwiek wywiad w mixed zonie, mimo wielu chętnych do wysłuchania czegokolwiek dziennikarzy. W głowie mam jednak ostatnią akcję meczu Szkocja- Polska za kadencji Adama Nawałki, kiedy to po złym dośrodkowaniu Kamila Grosickiego i odbiciu piłki od słupka jedyną osobą, która faktycznie pobiegła, by coś zrobić, by spróbować strzelić bramkę był właśnie Lewandowski. Kilku kolegów z jego drużyny stało i patrzyło co się wydarzy, kilku wskazywało do sędziego, jakoby ktoś ze Szkotów dotknął futbolówkę ręką, a on jedyny pobiegł, zrobił wślizg i zdobył arcyważnego gola, dającego punkt. “Lewy” to człowiek, który myśli o kilka ruchów do przodu niczym wytrawny szachista i jest nadzieją na to, że nie ważne czy selekcjonerem jest ta, czy inna osoba, piłkarze odrobią lekcje z przeszłości, robiąc zwyczajnie coś więcej. Dobrze, że takie osoby jak kapitan reprezentacji są w tej szatni i mają coś do powiedzenia, a dobrze wiemy, że takich piłkarzy jest w tych czterech ścianach więcej i nie wolno zabraniać im mówić co myślą.
Przed nami kolejny turniej, a pierwszy etap przygotowań to nie czerwcowe zgrupowanie przed turniejem, to nie mecze towarzyskie na początku przyszłego roku, to już za moment, to najbliższe dwa mecze, dzisiejszy z Izraelem i wtorkowy, u siebie, przed kompletem publiczności ze Słowenią. To, czy potraktujemy je jak mecze towarzyskie i wpuścimy graczy w połowie rezerwowych bo mamy awans, zależy tylko od nas. Dwie wygrane prawdopodobnie zapewnią nam losowanie z pierwszego koszyka do Euro 2020, ale nie to jest najważniejsze. Ważniejsza jest sama gra, pora zatem zacząć myśleć do przodu i rozwijać grę reprezentacji z myślą o turnieju. Mając taki komfort czasowy po zakwalifikowaniu się na duży turniej wśród ekip, które zrobiły to najwcześniej, po prostu powinniśmy wreszcie wykorzystać szansę, jaka nam się trafiła, zacząć mierzyć wyżej niż samo zakwalifikowanie, zacząć grać “o coś” w każdym meczu, począwszy od dzisiejszego. Takie mentalne nastawienie samego siebie, może przynieść korzyści. Selekcjonerem reprezentacji Polski jest jednak Jerzy Brzęczek i to on mimo różnych opinii polskich kibiców wywalczył sobie ten awans i zasługuje na decydowanie co i jak wydarzy się w naszej kadrze. Wierzę jednak, że zachłyśnięcie się sukcesem byłemu trenerowi min. Wisły Płock nie grozi, szczególnie w gronie takich weteranów, jak Kamil Glik, Robert Lewandowski czy Kamil Grosicki, osób, które nie raz rwały sobie włosy z głowy po meczach narodowych i które pamiętają, co wydarzyło się w Rosji, ale też potrafią grać i wiedzą jak wyglądało to na murawach słonecznej Francji w 2016 roku.
Nie bądźmy ponownie jak ten uczeń, który rozwiązuje trzy na sześć zadań, by tylko zaliczyć egzamin na dwójkę, resztę mając kompletnie w nosie. Postawmy sobie za to zadania, które jeszcze przed nami nie stoją, ale stać będą, przygotujmy się do nich, by wtedy wiedzieć czego oczekiwać i jak starać się je pokonać. Zagrajmy oba te spotkania, jak o życie i pokażmy pazur zarówno naszym przyszłym przeciwnikom, którzy doskonale nas obserwują, ale przede wszystkim sobie. Jeśli Polak pokaże, że potrafi i zdoła zawiesić sobie poprzeczkę wyżej niż po to, by łatwo skoczyć, awans będzie tylko preludium, a motto Henriego Didona będziemy mogli delikatnie zmienić na: Szybciej-Celniej-Skuteczniej.