W czerwcu miało odbyć się piłkarskie Euro 2020. Z powodu koronawirusa imprezy sportowe zostały przesunięte. W związku z tym przypominamy eliminacje do Euro 2008, w których biało-czerwoni zadebiutowali na Mistrzostwach Europy.
Biało-czerwoni rozpoczęli eliminacje do Euro 2008 pod okiem nowego selekcjonera, którym został Leo Beenhakker. Holender stał się też pierwszym selekcjonerem reprezentacji Polski pochodzącym z zagranicy.
– Cieszę się, że udało nam się namówić do współpracy tak szanowanego w piłkarskim świecie i utytułowanego szkoleniowca. Wierzę, że trener Beenhakker wprowadzi nową jakość do polskiego futbolu i poprowadzi nasz zespół do pierwszego w historii awansu do finałów mistrzostw Europy – mówił ówczesny prezes PZPN, Michał Listkiewicz.
Beenhakker objął stery w reprezentacji, która nigdy wcześniej nie zdołała awansować na Mistrzostwa Europy, a w poprzednich dwóch mundialach nie zdołała wyjść z grupy. Dla Polski miała to być szansa na podniesienie poziomu, tym bardziej, że holenderski szkoleniowiec zdobywał w przeszłości trzy tytuły mistrza Hiszpanii z Realem Madryt, a także dwa mistrzostwa Holandii z Ajaxem i jedno z Feyenoordem.
Beenhakker stał przed trudnym wzywaniem. Debiut trenerski zaliczył 16 sierpnia w sparingowym spotkaniu z Danią, która wygrała 2:0, zaś już dwa tygodnie później rozpoczęły się eliminacje do Euro 2008.
Początek turnieju eliminacyjnego to wielki blamaż biało-czerwonych. Polskie media określiły spotkanie z Finlandią jako kompromitacja. W pierwszej połowie Polacy oddali tylko jeden celny strzał, choć rywale żadnego. W drugiej części gry Polacy popełniali mnóstwo błędów. Pierwsza bramka dla Finów padła po nieudanym wyprowadzeniu gry przez Jerzego Dudka, którego wybicie przeciął Jari Litmanen. W 73. minucie sędzia podyktował rzut karny dla gości po faulu Głowackiego.
Kolejna bramka dla naszych rywali padła po kolejnym błędzie polskiego golkipera, który został przelobowany przez Vayrynena. Honorową bramkę dla Polaków zdobył Garguła.
Przegrana zmniejszyła zainteresowanie kolejnym meczem wśród kibiców. Mimo zapewnień, że stadion Legii jest najlepszym miejscem do rozgrywania meczów reprezentacji, trybuny świeciły pustkami. Kibice nie chcieli zapłacić 90 zł za miejsce na popularnej Żylecie. Nieco lepiej było za bramkami, gdzie wejściówki kosztowały 40 zł. Na stadionie pojawiło się zaledwie 10 osób wspierających reprezentację Serbii.
Kilka dni później Polacy mierzyli się z Serbią. Wrześniowa potyczka zakończyła się remisem 1:1. Gola dla podopiecznych Beenhakkera zdobył debiutujący w biało-czerwonych barwach – Radosław Matusiak.
– Cieszę się bardzo z gola w debiucie, ale czuję też trochę niedosytu, bo mogliśmy wygrać. Początek nie był najlepszy w moim wykonaniu, byłem nieco spięty, ale na szczęście trema szybko minęła i później było już nieźle – mówił bezpośrednio po meczu.
– My występowaliśmy na starym stadionie Legii bez zadaszonych trybun, na który przychodziło maksymalnie 10 tys. osób. Ostatni mecz z Kazachstanem oglądało ponad 50 tys. fanów na Stadionie Narodowym. Inny wymiar – mówi po latach Matusiak.
Pierwsze zwycięstwo przyszło w październiku. 7 października Polacy mierzyli się z Kazachstanem, który podobnie jak Polska, miał na koncie 1 pkt. Był to pierwszy mecz Polaków w eliminacjach, który rozegrali na wyjeździe. Atmosfera w kadrze z pewnością nie była najlepsza. Gra Polaków znacząco się nie zmieniła. Nasi wciąż popełniali sporo błędów, choć wygrali, co jest zasługą strzelca bramki – Euzebiusza Smolarka. – Najbardziej kuriozalnie zachowywał się jednak defensywny pomocnik Sobolewski – wracał z piłką pod polskie pole karne, po czym ją tracił i faulował – czytamy na łamach Sport.pl.
Któż b się spodziewał, że zmiana stylu podopiecznych holenderskiego trenera przyjdzie w meczu z 4. drużyną MŚ 2006 – Portuagalią. – Niezależnie od tego z kim graliśmy trener powtarzał nam, że na boisku wszystko zależy od nas, że to my decydujemy jak będzie wyglądał mecz. Dlatego nie przestraszyliśmy się Portugalii – wspomina dla TVP Sport Paweł Golański.
Polacy byli aktywni już od pierwszych minut potyczki z Portugalią. W 9. minucie Żurawski podawał do Rasiaka, ten odegrał do Mariusza Lewandowskiego, którego strzał zmusił Ricardo do interwencji. Ten sparował piłkę do boku, lecz przy dobitce Smolarka nie miał już szans, a na stadionie w Chorzowie zapanowała prawdziwa euforia. Polaków do zwycięstwa prowadził doping ponad 40 tysięcy gardeł. – 44 tysiące na stadionie i miliony przed telewizorami wierzą, że dziś wreszcie powinno się udać… – mówił w komentarzu Dariusz Szpakowski.
Kilka minut później Smolarek podwyższył na 2:0. Walczący o piłkę Rasiak podał do Smolarka, którego potężny strzał wpadł do siatki. Polacy wciąż byli aktywni. W słupek strzelił choćby Żurawski, czy Golański.
– Cały czas staraliśmy się atakować. Mieliśmy jeszcze kilka bardzo dobrych sytuacji, był słupek Maćka Żurawskiego, mogliśmy wygrać wyżej – tłumaczy Grzegorz Rasiak.
Mimo to nie udało się zdobyć kolejnej bramki, zaś 92. minucie honorowe trafienie dla Portugalczyków zaliczył Gomes.
Co ciekawe, było to pierwsze zwycięstwo nad Portugalią po 20 latach. W 1986 bramkę na wagę triumfu strzelił inny ze Smolarków – Włodzimierz.
– Ten mecz był takim przełamaniem dla wszystkich, bo jako zespół uwierzyliśmy w siebie – mówi po latach Euzebiusz Smolarek.
W kolejnych spotkaniach Polacy pokazali, że stać ich na awans na Mistrzostwa Europy. Mecz z Portugalią udowodnił, że trener Beenhakker potrzebował czasu by zbudować Polaków. O kolejnych spotkaniach przypomnimy w kolejnej odsłonie naszych wspomnień.