W 2019 roku polski kibic jest już mądrzejszy o lekcję z przeszłości, jest bardziej wymagający. Bo nie o punkty na tle europejskich średniaków chodzi, a o styl i patrzenie w przyszłość, by wreszcie zagrać o coś na dużym turnieju. Czy polski kibic da jeszcze szansę selekcjonerowi Jerzemu Brzęczkowi?
Reprezentacja Polski po sześciu spotkaniach w ramach eliminacji do Euro 2020 jest w gronie takich zespołów jak Anglia, Niemcy, Chorwacja, Hiszpania, Belgia czy Włochy – jest wśród liderów swoich grup w walce o wielki turniej. Kadra biało-czerwonych wygrała cztery spotkania, zaś przegrała i zremisowała po jednym z nich i jeszcze kilka lat wstecz o reprezentacji pisano by same pochwały, z ciekawością czekałoby się na kolejne spotkania, a przede wszystkim na sam turniej – Euro 2020. Selekcjonerem nie jest jednak ani Leo Beenhakker, ani Jerzy Engel, ani nawet Adam Nawałka, którego wizerunek i tak ucierpiał po cyrku w ostatnim spotkaniu na mistrzostwach świata w Rosji, jest nim bowiem Jerzy Brzęczek.
Wybraniec Zbigniewa Bońka od pierwszej sekundy na nowym stanowisku miał utrudnione zadanie, bo nie trenował wcześniej Realu Madryt, reprezentacji Holandii czy Feyenoordu Rotterdam jak popularny “Leo”, a Raków Częstochowa, Wisłę Płock czy katowicki GKS, oraz co najważniejsze, jest wujkiem Jakuba Błaszczykowskiego, którego wiele osób chce już pogonić z reprezentacji, nie widząc go nawet na ławce rezerwowych by wejść np. na końcówkę spotkania. Fakt bycia wujkiem piłkarza, który występuje w kadrze od początku był uciążliwy zarówno dla niego jak i dla samego Kuby, każde powołanie było szeroko komentowane, bo mamy przecież Damiana Kądziora, Sebastiana Szymańskiego czy Przemysława Frankowskiego, po co nam w kadrze ktoś, kto rozegrał w niej 108 meczów, grał na mistrzostwach Europy w Polsce i we Francji, gdzie był jednym z najlepszych graczy reprezentacji. Problemów było jednak więcej, bo mało kto też spodziewał się akurat takiej decyzji prezesa PZPN, większe poparcie społeczeństwa na pewno miałby Michał Probierz lub zagraniczny trener, ale Boniek od zawsze mówił o Polaku, który zna język, realia, który będzie potrafił zmotywować zawodników i który zna szatnię. Poniekąd takim właśnie człowiekiem jest Brzęczek, były kapitan reprezentacji Polski, zdobywca srebrnego medalu podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, w której miał okazję słuchać każdej przemowy ś.p. Janusza Wójcika, a jak doskonale wiemy człowiek ten potrafił rozpalić ogień jak mało kto. Na pewno nie taki jest sam Brzęczek, ale czy aby jest aż tak zły, jak o nim piszą?
Żyjemy w dobie internetu, gdzie każdy z podłączonym do komputera kablem może wejść w buty eksperta od futbolu, nie ważne czy obejrzał wszystkie mecze kadry od 20 lat, czy może pięć z nich z piwkiem w ręku w okolicznym pubie. Jerzy Brzęczek stał się po prostu memem, miliony ludzi tylko czeka na jakąś jego gafę, złe sformułowanie. Przy tym typie trenera jest to o tyle prostsze, że nie boi się on mówić. Wszyscy pamiętamy Adama Nawałkę i jego “zarówno w ofensywie jak i w defensywie”. Jego konferencje prasowe były po prostu laniem wody, a odpowiedź na pytanie o to, czy Lewandowski zagra w ataku z Milikiem czy bez niego kończyło się wywodem na tematy poboczne. Trener Nawałka opanował tę umiejętność do perfekcji i mało kto z wypiekami na ustach oglądał jego wypowiedzi w mediach, bo były ode zarówno o wszystkim, jak i o niczym. Inaczej jest właśnie w przypadku aktualnego selekcjonera. Jednak jego wizerunek nie wziął się tylko z powodu klubów jakie prowadził, faktu iż jest wujkiem znanego piłkarza czy jego niefortunnych wypowiedzi.
Reprezentacja rzeczywiście nie gra tak, jak grała jeszcze kilka lat temu. Co prawda mamy punkty, mamy zwycięstwa, nawet tak efektowne, jak 4-0 z Izraelem, ale mamy też męczarnie z Macedonią Północną, gdzie Krzysztof Piątek zdobywa najbardziej niewidowiskową bramkę przewrotką jaką w życiu widzieliśmy, horror na własnym terenie z Łotwą, która nie zdobyła nawet punktu w tych eliminacjach a do 70. minuty potrafiła przeciwstawiać się naszej kadrze na naszym stadionie przy naszych 50 tysiącach gardeł na trybunach. Kolejnym problemem jest sama gra naszych pojedynczych zawodników, kapitan Robert Lewandowski, który pod rządami selekcjonera Nawałki potrafił wykręcić takie liczby, jak 37 bramek w 40 meczach. Statystyki u Brzęczka? Dwa trafienia, w tym jeden z rzutu karnego w 10 pojedynkach. Nie inaczej jest w przypadku Kamila Grosickiego, czy Arkadiusza Milika. Ten pierwszy był u Nawałki chyba w największym gazie w swojej karierze, w 38 meczach 12 razy trafiał do bramki rywali oraz 16 razy asystował, by na ten moment u Jerzego Brzęczka mieć w 10 spotkaniach 1 gola i ZERO asyst. Drugi z wymienionych u poprzednika strzelił 11 goli i 12 razy asystował kolegom z drużyny, na ten moment u aktualnego selekcjonera grał w siedmiu meczach, strzelił jednego gola z rzutu karnego i dwa razy asystował. O ile prowadzenie w grupie z czterema zwycięstwami i zerową liczbą straconych bramek było akceptowalne, o tyle przegrana ze Słowenią w fatalnym stylu i beznadziejny mecz z Austrią na PGE Narodowym przelały czarę goryczy. Fala hejtu wylała się jak nigdy dotąd, dziennikarze chcieli zwolnienia trenera, a niektórzy informowali nawet o rozmowach w siedzibie PZPN na ten temat. Tak się jednak nie stało, wciąż jesteśmy liderem w grupie, wciąż jesteśmy o krok od awansu mimo aż czterech pozostałych meczów.
Czy coś może jeszcze uratować wizerunek Jerzego Brzęczka i jego kadry? Lepszej okazji niż najbliższe dwa spotkania może już nie być. Bo kiedy zacząć strzelać niczym karabin maszynowy, jak nie z fatalną Łotwą czy z niezłą, choć nie oszałamiającą Macedonią Północną i to u siebie. Pora pokazać warianty taktyczne, które podobno na treningach działają bez zarzutów i pokazać, że takie w ogóle istnieją. Najwyższy czas włączyć do gry zawodników, którzy grali, strzelali i asystowali u poprzedniego selekcjonera, który niejednokrotnie pokazywał, że po prostu można, że ta grupa piłkarzy potrafi grać i wygrywać nie z Łotwą czy Macedonią Północną, ale z dużo lepszymi ekipami w Europie. Tę kadrę może uratować przede wszystkim styl, bo na tym nam przecież wszystkim zależy. Na walce, skutecznych zagraniach i optymistycznej perspektywie na same mistrzostwa, na które na pewno przecież pojedziemy. Sześć punktów w tym tygodniu to OBOWIĄZEK, być może już w niedzielę będziemy celebrować awans na Euro 2020, potem pozostaną jeszcze spotkania z Izraelem i Słowenią, w których wygrana i wreszcie pokazany pazur i styl, który pamiętamy z poprzednich lat może dać nadzieję na zmianę postrzegania reprezentacji przez pryzmat polskiego kibica.