Inter Mediolan wygrał 3:2 w derbowym meczu z AC Milanem. Na włoski klasyk warto było spojrzeć nie tylko ze względu na występ Krzysztofa Piątka. Emocji nie brakowało, szczególnie w drugiej połowie.
Derby Mediolanu rozpoczęły się w wymarzony sposób dla Interu. Już w 3. minucie Lautaro Martinez zgrał piłkę głową do Matiasa Vecino, a ten wbił piłkę do pustej bramki. Po gwałtownym początku tempo gry jednak spadło i właściwie całą pierwszą połowę wyglądało tak samo. Milan próbujący grać atakiem pozycyjnym, ale bez pomysłu, szczególnie pod polem karnym rywala. Inter nastawił się bardziej na kontry i jego ataki były zdecydowanie bardziej konkretne, mogli nawet podwyższyć prowadzenie, ale brakowało celności. Piątek był przy piłce zaledwie kilka razy, nie miał nawet pojedynczej sytuacji strzeleckiej. Doskonale od początku krył go Skriniar, nie zostawiając nawet kawałka wolnej przestrzeni. Inna sprawa, że jego koledzy z drużyny nie byli zbyt kreatywni,jeśli chodzi o konstruowanie akcji.
Druga połowa na szczęście była przeciwieństwem pierwszej. Bramki, zwroty akcji, emocje do samego końca. Ale po kolei. Zaczęło się niemalże rak samo jak w pierwszej połowie, czyli szybką bramką dla Interu. W 51. minucie niepilnowany Stephan de Vrij świetnie wyskoczył do wrzutki i skierował piłkę głową niemalże w samo okienko, podwyższając wynik. Wydawało się, że Inter już tego nie wypuści i spokojnie dowiezie prowadzenie. Jednak w 57. minucie Bakayoko świetnie wykończył dośrodkowanie z rzutu wolnego i ponownie rozpalił nadzieje w sercach gospodarzy. Wyraźnie pobudzony, niesiony niesamowitym dopingiem, Milan chciał rzucić się na rywala, jednak zabrało rozwagi. W 67. minucie jeden z defensorów bezsensownie faulował przy linii pola karnego i sędzia słusznie odgwizdał rzut karny. Lautaro Martinez pewnym i mocnym strzałem skierował piłkę do siatki z 11 metrów, ponownie pozornie zamykając mecz.
Cóż to jednak byłby za derby gdyby emocje skończyły się tak szybko. Już w 71. minucie San Siro ponownie eksplodowało. Radością lub smutkiem zależnie od trybuny. Mateo Musacchio najlepiej odnalazł się w zamieszaniu w polu karnym, piłka spadła pod jego nogi i obrońcy nie pozostało nic innego, jak tylko wpakować futbolówkę z bliska do siatki. Zawodnicy Milanu złapali oczywiście wiatr w żagle i nareszcie zaczęli śmielej atakować. Co nie znaczy, że skuteczniej, bowiem większość piłek była z łatwością wybijana przez defensywę Interu. Co więcej gdyby nie interwencja systemu VAR Milan kończyłby ten mecz w dziesiątkę. W 89. minucie Andrea Conti wszedł ostrym wślizgiem w rywala, trafił go w nogę i w pierwszej chwili obejrzał czerwoną kartkę. Jednak po obejrzeniu powtórki sędzią zdecydował się zmienić kolor kartonika.
Mimo kolejnych prób Milan nie był już wstanie doprowadzić do remisu i ostatecznie przegrał. Patrząc na przebieg całego spotkania, chyba słusznie, choć Inter też nie rozegrał wielkich zawodów. Był po prostu konkretniejszy i skuteczniejszy o tę jedną bramkę.
Krzysztof Piątek przez całe spotkanie nie mógł sobie wypracować dogodnej sytuacji. Przy raczej defensywnie grającym Interze było to po prostu zadanie karkołomne. Oddał zaledwie jeden strzał- niecelne i wymuszone uderzenie piętką. Pod wieloma aspektami jego występ przypominał ten Roberta Lewandowskiego w meczu z Liverpoolem. Odcięty od podań, zmuszony do przepychanek, co prawda walczący, ale bezowocnie.