Choć aura na zewnątrz w żaden sposób nie wskazuje na rychłe nadejście zimy, to kibice skoków narciarskich powoli zaczynają odliczać czas do rozpoczęcia sezonu 2019/20. Od kilku lat zimy w Europie są jednak coraz lżejsze, a taki rozwój sytuacji stanowi niebagatelne wyzwanie dla wszystkich, którym skoki narciarskie leżą na sercu.
Decydenci wszystkich dyscyplin sportowych świata stawiają sobie za cel rozwój, a co za tym idzie dotarcie do jak najszerszego grona odbiorców. Najpopularniejszym kierunkiem jest w takich sytuacjach rozszerzanie kalendarza imprez do granic możliwości i szukanie nowych rynków zbytu na sportowe emocje. Co jednak w sytuacji, gdy daną dyscyplinę można rozgrywać przez krótki okres roku w niewielkiej ilości miejsc, które muszą mieć ponadto całkiem zaawansowaną infrastrukturę? Ano trzeba szyć i w skokach narciarskich jesteśmy w takiej sytuacji.
Żeby była jasność zagadnienie jest nienowe. Wszyscy mamy z tyłu głowy walkę Wisły o sztuczny śnieg na inaugurację sezonu w ostatnich latach. Nie my pierwsi jednak poszliśmy tą drogą, dla przykładu Niemcy na inaugurację sezonu w Klingenthal na początku obecnej dekady również śnieg produkowali. Te potyczki kończyły się happy endem, śniegu w promieniu 100 km od skoczni nie ma, a zawody są. Nie zawsze jednak tak kolorowo było. Mało kto pamięta, ale w pięknym dla Adama Małysza sezonie 2000/01 na początku rywalizacji nie odbyło się kilka konkursów właśnie z powodu braku zimy na skoczniach w Ramsau, Libercu oraz Engelbergu. Teraz sobie wyobraźmy sytuację, że aura z końcówki roku 2000 staje się normą. To wcale nie takie trudne, bo przecież gdyby zamienić słowo ze specjalistami od klimatu to potwierdzą nam z pewnością, że problem istnieje. To co, start sezonu Turniejem Czterech Skoczni?
Wracając jednak do sedna. Produkcja śniegu to obecnie rzeczywiście najważniejsza broń działaczy w walce o to by Puchar Świata można było rozgrywać już w listopadzie. Rozwiązanie ma jednak swoje wady. Po pierwsze wygląda na to, że odpowiednie przygotowanie skoczni na tak wyprodukowanym śniegu nie jest najłatwiejsze. To jednak można z całą pewnością przeskoczyć. Natomiast znacznie cięższego kalibru problemem jest kwestia finansowa. Szacuję się, że koszt przygotowania Wisły na weekend z Pucharem Świata w końcówce jesieni to kwota, która może oscylować nawet w okolicach kilkuset tysięcy złotych. Sporo. Na taki wydatek stać zakochaną w skokach Polskę, cały czas lubujących się w nich Niemców, ewentualnie Austriacy i lista się domyka. Najpewniej nigdzie indziej na świecie taki ruch już by się nie zwrócił. Skandynawia to wcale już nie taki raj dla skoków (wystarczy zwrócić uwagę na fakt, że większość kibiców na zawodach PŚ w Norwegii to Polacy), Czesi mają problem jakkolwiek zorganizować zawody, w Japonii popularność skoków też jakby przygasała.
Przyczynkiem do tej dyskusji była jednak próba dalszego rozwoju dyscypliny, a co za tym idzie szukania nowych punktów na narciarskiej mapie. Natomiast ciężko będzie rozwój, jeśli w kółko będziemy skakać na skoczniach w Polsce i w Niemczech. Ponadto nawet w tych rajach trudno będzie o zorganizowanie opłacalnego finansowo więcej niż jednego weekendu ze sztucznym śniegiem i skokami w roli głównej.
Inną drogą jest droga Kuusamo. Początek sezonu spędzamy na końcu świata, w którym jest śnieg i tak można przeczekać do Turnieju Czterech Skoczni. Tu mamy natomiast dwa prozaiczne problemy. Brak infrastruktury na odpowiednim poziomie oraz brak kibiców. Jeśli założymy, że to dla tych drugich organizujemy Puchar Świata, to taka droga staje się chyba skreślona.
Pozostaje trzecia opcja i to o niej w kuluarach od jakiegoś czasu szepcze się najgłośniej. Białe maty, bądź biały igielit, ale w każdym razie na początku sezonu nie skaczemy na śniegu. Jak każde rozwiązanie i to nie jest idealne. Po pierwsze zacznijmy od kwestii technicznych. Trudności z przygotowaniem skoczni. Co jeśli zeskok przygotujemy na skakanie bez śniegu, a ten jednak spadnie? Może być ciężko, ale chyba można uznać, że to jest do opanowania. Podobnie problem torów najazdowych nie powinien być decydującym. Znacznie większym problemem jest opór FIS-u. Ten nie dopuszcza możliwości rozgrywania zawodów bez obecności białego puchu. Co jest ciut zabawne, bo przecież jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że skoki w Wiśle rozgrywamy na sztucznym śniegu wokół zielonych wzgórz, to jaka jest różnica, jeśli zamiast na sztucznym śniegu lądować będziemy na sztucznej macie wokół tak samo zielonych wzgórz? W takiej sytuacji zabawę zaczynamy na przykład we wrześniu, a kończymy w marcu. Daje to pół roku pucharowego szaleństwa.
Finlandia i Czechy to dwie nacje, które w ostatnim czasie mocno pogubiły się w pucharowym światku. Nie chodzi tylko o kwestie sportowe, ale raczej o sprawy organizacyjne. Weźmy dla przykładu naszych południowych sąsiadów i skocznie w Harrachowie, które odchodzą śmiercią naturalną. Zatem jeśli chcemy, by skoki rosły w siłę, musimy szukać nowych punktów zaczepnych na mapie. Chiny, Turcja, Rumunia, Kazachstan, Stany Zjednoczone to tylko kilka krajów, które być może warto zaprosić do pucharowej karuzeli i to nie tylko na rok. Może któryś się przyjmie. Nie zrobimy tego jednak, bez dodatkowych weekendów z PŚ. Dodatkowych weekendów nie zrobimy, kurczowo trzymając się obecnych schematów.
Skoki narciarskie po odejściu Waltera Hofera stoją przed ogromnie ważnym wyzwaniem. Tak naprawdę zostają dwie drogi albo zerwiemy w jakiś sposób z tradycjami i pójdziemy w komercję. Albo zostaniemy na kilku skoczniach świata, które są w Pucharze Świata od zawsze i skoki narciarskie staną się równie hermetyczne i dla wąskiej grupy odbiorców co biegi narciarskie. Idea z początku wieku, a mówiąca o skokach jako „zimowej Formule 1” sugerowałaby tę pierwszą drogę. Czy na taką rewolucję nas jednak stać i czy nie zniechęci ona aktualnych odbiorców z państw tradycyjnie już skokami zainteresowanych? Jedno wydaje się pewne, jakakolwiek decyzja nie zostanie podjęta, będzie ona niosła ze sobą ogromne skutki. Które to pozwolą bądź na nowo skokom narciarskim rozkwitnąć, bądź też schować się pośród wielu dyscyplin olimpijskich, których na co dzień nie omawiamy w serwisach sportowych.