Kamil Grosicki po raz pierwszy od fatalnych mistrzostw świata został powołany do reprezentacji Polski. Kluczowy do tej pory piłkarz został pominięty przez Jerzego Brzęczka przy pierwszych jego powołaniach. Teraz, kiedy pomocnik Hull powoli wraca do składu “Tygrysów” znalazł się również wśród wybrańców nowego selekcjonera. W wywiadzie dla serwisu “WP SportoweFakty” skrzydłowy mówi jak się czuł, kiedy został pominięty oraz jakie były dla niego ostatnie miesiące…
– Brak powołania, brak transferu, kolejne odrzucone oferty. Poza tym doszło do tego wiele małych rzeczy. Miesiąc mieszkałem w hotelu, wcześniej zrezygnowałem z domu, w którym z rodziną bardzo dobrze się czuliśmy, bo wiedziałem że odchodzę z Hull. Raz transfer może upaść, ale trzy? Nie jest łatwo się podnieść po takiej sytuacji. Łzy miałem w oczach, z nerwów, kiedy nie podpisałem umowy ze Sportingiem Lizbona. Wiedziałem, że zacznie się ze mną “jazda”. Stało się to zaraz po tych wszystkich pyskówkach na Twitterze. Byłem w Bursie, przeszedłem testy medyczne, wszyscy o tym wiedzieli i znowu się nie udało. Turcy pisali nieprawdę, że uciekłem, że chciałem pieniądze za dwa lata z góry. A ludzie to czytają i co mają mówić? Że ze mnie żaden piłkarz, tylko wariat. Czułem się znokautowany. Byłem już tak blisko, żeby się odbić…
Grosicki wypowiedział się również nt. swojego niedoszłego transferu do Sportingu Lizbona oraz fiasku rozmów z tureckim Bursasporem.
– Wraz z moimi przedstawicielami nikomu o tym nie mówiliśmy. Oferta Sportingu Lizbona pojawiła się ostatniego dnia okienka popołudniu, gdy byłem już po testach medycznych w Bursie i czekałem na załatwienie formalności. W Turcji towarzyszyli mi Michał Siara, Daniel Kaniewski i przyjaciel Maciek Kaczorowski. Byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym z moim agentem Thomasem Krothem. Niemiec zadzwonił i powiedział: nie podpisuj kontraktu. Zapytałem, dlaczego? “Bo mam dla ciebie ofertę ze Sportingu” – powiedział. Usłyszałem to i mnie wyprostowało. Czułem, że wreszcie trafię do dużego klubu. Że spełnią się marzenia o grze w europejskich pucharach, o najwyższe cele w lidze. Poza tym miasto do życia jest kapitalne, a kontrakt indywidualny, jaki miałem otrzymać, był świetny. Wszystko było na “tak”. Opuściliśmy hotel i udaliśmy się do Stambułu. Tam mieliśmy czekać, aż Hull porozumie się ze Sportingiem. Portugalczycy mieli mi wysłać kontrakt, miałem go podpisać, a na drugi dzień lecieć prywatnym samolotem do Lizbony i przejść testy medyczne. Byłem na łączach z mamą i żoną, cieszyły się. Ale miałem złe przeczucia. To było za piękne, żebym nagle znalazł się w takim miejscu, żeby sytuacja tak bardzo się odwróciła. Zawsze coś takiego musi przytrafić się właśnie Grosickiemu…- Z Bursasporem byliśmy dogadani w kwestii indywidualnych warunków. Trener Bursasporu mnie chciał, mi się perspektywa gry w tej drużynie podobała. Super stadion, kibice. Ale Sporting to byłoby uderzenie. Turcy też w to nie wierzyli. Zawodnik przylatuje, przechodzi badania i nie podpisuje kontraktu? Żebym tylko to zrobił, podwyższali mi na koniec warunki kontraktu. W pewnym momencie tak podbili stawkę, że przewyższyli ofertę finansową Sportingu. A ja podziękowałem, bo chciałem grać w Lizbonie. Ten transfer miał mnie mentalnie odbić, a spadłem jeszcze niżej. Doszedł hejt tureckich kibiców. Groźby wypisywane gdzieś na forach, w komentarzach. I znowu zaczął się bałagan.