„W Krakowie na Brackiej pada deszcz…” – śpiewa w swym szlagierze krakowski bard Grzegorz Turnau. Po meczu Wisły z Piastem Gliwice (1:1) sławny piosenkarz powinien jednak nieco zmienić słowa i zasugerować, że deszcz zamiast na Brackiej, pada na Reymonta. Albo bardziej dosadnie – przy R22 to już nie deszcz, a ulewa i wcale nie zanosi się, by zaświeciło słońce.
Co jeszcze musi się stać, aby Wisła zwyciężyła w końcu spotkanie i sięgnęła po trzy punkty? W starciu z Piastem nie pomógł nawet arbiter, który w ostatniej akcji z ostatniej doliczonej minuty gry podyktował rzut karny za faul na Głowackim. Trzeba mieć jaja, by zagwizdać w takim momencie i sędzia Marciniak pokazał, że takowe posiada. Niestety śmiem wątpić czy podobnie jest z Brożkiem, który koncertowo spier…. yyy zmarnował karnego, robiąc bohatera z bramkarza gliwiczan – Szmatuły, który – nie czarujmy się – miejsce w antyjedenastce kolejki miał raczej pewne. Nie pierwszy raz zresztą.
– „Pawełku, jesteśmy razem wszyscy, tym razem ci się nie powiodło, ale następnym razem ci się powiedzie, zobaczysz” – pocieszał na konferencji prasowej trener Wisły Marcin Broniszewski.
Pytanie tylko czy będzie następny raz. Bo parafrazując inny utwór Turnaua, może przyjdzie nam zaśpiewać: „Tu cichosza, tam cicho szaro buro i zima, nie ma nikogo przy kasie, nie ma Wisły w ekstraklasie…”