Krzysztof Piątek cały czas pozostaje piłkarzem Herthy BSC, z której jest jedynie wypożyczony do włoskiej Salernitany. Ze względu na słabą formę jest mało prawdopodobne, że klub z Półwyspu Apenińskiego wykupi napastnika. Nie oznacza to jednak, że Polak opuści Serie A. Swojego byłego zawodnika cały czas obserwuje Genoa, która własne wróciła do elity.
Nie jest wykluczone, że w sezonie 23/24 w barwach drużyny z Genui zobaczymy aż dwóch Polaków. Pierwszym biało-czerwonym będzie z pewnością Filip Jagiełło, który z włoskim klubem dopiero co wywalczył awans do Serie A. Sam zawodnik przyznał, że świeżo po tym wydarzeniu przedłużył umowę z włoskim klubem na dwa lata i już nie może się doczekać rywalizacji w futbolowej elicie Półwyspu Apenińskiego.
Krzysztof Piątek znów będzie błyszczał w barwach Genoi?
Być może Filip Jagiełło szatnię będzie dzielił z Krzysztofem Piątkiem. Jak informuje włoski serwis “Primocanale.it” rozważany jest powrót 27-latka w szeregi Rossoblu. To właśnie w tym klubie reprezentant Polski prezentował swoją najdoskonalszą formę. Dzięki występom na Stadio Luigi Ferraris Piątek trafił później do Mediolanu.
Taki scenariusz byłby korzystny dla obu stron. Genoa szuka bowiem wzmocnień przed rozpoczęciem nowego sezonu. Z koli Hertha Berlin, do której lada moment zapewne wróci reprezentant Polski, spadła do 2. Bundesligi. Jego kontrakt z tą drużyną obowiązuje do 30 czerwca 2025 roku, ale trudno sobie wyobrazić scenariusz, w którym 27-latek wypełnia go do końca.
Przy okazji omawiania plotek transferowych warto wspomnieć, że niedawno media łączyły Polaka również z innym klubem. Zainteresowani usługami biało-czerwonego zawodnika miały być także władze Sportingu CP. Przeprowadzka do Portugalii wydaje się jednak znacznie mniej prawdopodobną opcją niż pozostanie w lidze włoskiej.
W tym sezonie Krzysztof Piątek aż 29 razy meldował się na boisku. Strzelił w tym czasie jedynie cztery gole. Do tego dołożył trzy asysty. Aktualnie portal “Transfermarkt” wycenia wartość napastnika na 8,5 miliona euro.
Jak trwoga, to… do Lecha Poznań. Czy historię Kownackiego powtórzy Puchacz?