Trudno jest opisać historię piłkarza, który błyszczał na polskich boiskach, który był o krok od tego, aby kopać u boku Sergio Aguero, który miał być drugim Włodzimierzem Lubańskim, po czym stopniowo upadał na dno. Dziś z tego dna próbuje się podnieść. Postacią, o której mowa jest Dawid Janczyk – człowiek, któremu (zdecydowanie) nie poszło.
Urodził się w Nowym Sączu, jest wychowankiem miejscowej Sandecji. Na jednym z międzyszkolnych turniejów piłkarskich wypatrzył go trener Janusz Pawlik. Jako 10-latek był czołową postacią drużyny, strzelał masę goli i zachwycał rodziców dopingujących swoje dzieciaki. Można pomyśleć o nim “ogromny talent”. Stwierdzenie nie jest kłamstwem, Janczyk był talentem, ale…
W 2004 roku, po krótkim stażu w zespole rezerw, zadebiutował w pierwszej drużynie Sandecji. Efektem dobrej gry okazał się transfer. Wiecie kto się po niego zgłosił? Klub z najwyższej półki, bo sama Legia Warszawa. Suma jak na pierwszy transfer całkiem okazała. Za 100 000 tys. zł. można kupić nowego Mercedesa A-klase, ale też 18-letniego piłkarza z Nowego Sącza.
Pierwszym meczem “murzyna” (pseudonim dobrany ze względu na ciemną karnacje i czarne włosy) rozegranym w klubie ze stolicy było spotkanie z Bayerem Leverkusen. Różnica i przeskok jakościowy był ogromny. Zestawienie zespołów z okręgówki z przed chwilą wspomnianym Bayerem jest jak zestawienie muchy z orłem. Przyznać trzeba, że scenariusz godny pozazdroszczenia. Janczyk w stolicy furory jednak nie zrobił. 7 bramek w 42 meczach to wynik, nie oszukujmy się, mocno przeciętny. Z czasem dostał niespodziewaną ofertę od Atletico Madryt i CSKA Moskwa (niespodziewaną, bo przy takich statystykach i rokowaniach zawiódł, a mimo to ktoś opalonego chłopaka wypatrzył. Portfel Janczyka na pewno przybędzie na wadze, bo ten wybrał zimną Rosję i jej ciepłe pieniądze. W 2007 roku został kupiony za kwotę 4,2 mln euro! Ale zaraz, czy tylko skarbonka “Murzyna” przytyje? Zapraszamy dalej.
Nasuwa się na usta pytanie czym ten facet przekonał do siebie rosyjski klub. Odpowiedzią na to pytanie była forma reprezentacyjna Dawida. W 2005 roku grywał w kadrze Polski U-18 i U-19, a podczas mistrzostw Europy do lat 19, w meczu z Belgią, ukąsił hat-tricka. Rok później wspólnie z reprezentacją Polski z ograniczeniem do 20 roku życia dotarł do 1/8 finału MŚ. Strzelał wtedy takim ekipom jak np. USA, czy Argentyna. W kadrze młodzieżowej na listę strzelców wpisał się 22 razy w 24 meczach! Mimo zachwytów z pierwszą drużyną łączy go jedynie przelotny romans.
Tak naprawdę problemy wychowanka Sandecji zaczęły się w Moskwie. Niska skuteczność w CSKA i wynikające z tego spadki nastroju zaczęły jego wyprawę tratwą po morzu wódki. Młoda Polak problemy rozpatrywał przez pryzmat dna kieliszka. Wtedy również rozpoczęły się wędrówki “murzyna” do Warszawy. Nie, nie w celach zdrowotnych czy sportowych, a w celach rozrywkowych. Nocne miejscówki w mieście nad Wisłą dosyć często czuły woń skóry Janczyka. CSKA zaproponowało Dawidowi pomoc. Dosyć dziwną, bo polegała ona na wypożyczeniu go do Belgii…
Regeneracja w KSC Lokeren przyniosła oczekiwane skutki. Dawid Janczyk znowu stał się piłkarzem. Strzelił 14 bramek w 31 meczach. Wydawać się mogło, że słowo “problem” przestało być cieniem młodego zawodnika.
Dobra gra w byłym klubie Grzegorza Laty zainicjowała przejście do Germinalu Beerschot. Jeszcze zanim o nowym klubie, warto wspomnieć o pewnym winie. Winie “Dawid Janczyk”. “Murzyn” zachęcał do kupowania jego własnego trunku. W nowym klubie spędził tylko (albo w tym przypadku – aż) półtora sezonu. Okres ten był momentem ponownego załamania. Jak w życiu każdej publicznej osoby, tak w tym przypadku, Dawidem zaczęły się interesować media i ludzie z aparatami, którzy bardzo chętnie przesiadywali w okolicach lokum piłkarza i robili mu zdjęcia z czymś więcej niż z niewinną lampką wina… Psychika naszego bohatera została w Warszawie, a towarzyszył mu jej brak.
Po pełnym przygód, ale nieudanym wojażu wrócił do CSKA, które notabene go nie chciało. Dres z nazwiskiem Janczyka zaginął gdzieś w pralni…
Kolejne wypożyczenie miało swój koniec w Kielcach. W Koronie zadomowił się na półtora roku. Przyczyną tak krótkiego stażu była nadwaga i małe, podobne do tego Balotellego, zaangażowanie na treningach. Sam bohater uważał, że waga 85 kilogramów przy wzroście 181 centymetrów jest wagą odpowiednią. Owszem, gdyby był napakowany, to mogło się zgadzać, ale Dawid zapomniał chyba adresu świętokrzyskiej siłowni.
W sezonie 2011/2012 CSKA oddało “murzyna” do ukraińskiej Oleksandrii.Pobyt w tamtejszej Premier Lidze można zaliczyć do tych z kategorii “marne”. Janczyk rozegrał tylko 3 mecze, tak samo jak w następnym klubie – Piaście Gliwice. Było szczerze mówiąc tragicznie i niestety zapach alkoholu towarzyszył Dawidowi dosyć często. Podobnie było z kilogramami.
Przed jednym z meczów sparingowych Janczyk nie stawił się na zbiórkę, wszyscy przez chwilę pełnili rolę Sherlocka Holmesa. Gdy zapukano do jego mieszkania otworzył facet, który go wtedy tylko przypominał. Obraz nędzy i rozpaczy – komentował tamtą sytuację w wywiadzie dla Mateusza Skwierawskiego, Jan Kobyłecki (współpracownik fundacji “Olimpijczyk”,zajmującej się pomocą sportowcom po przejściach).
Niedawno bliska jemu sercu Sandecja związała się z Dawidem. Pół roku z opcją przedłużenia.
Jeszcze pod koniec “gry” w Piaście trener Latal prosił go o zostanie. Piłkarz dowiedziawszy się, że drużyna z Gliwic chce rozwiązać kontrakt, dzień wcześniej sam to zrobił. Jak mówi Jan Kobyłecki, na jednym turniejów dla dzieci z domu dziecka “murzyn” miał tylko dotknąć piłkę rozpoczynając tym samym mecz. Nie wyszedł, był na tyle pijane, że bał się o swoją równowagę. Ludzie z zewnątrz chcieli mu pomagać. Robert Dobies, prezes Błękitnych Raciąż, zaproponował Janczykowi 10 tysięcy złotych miesięcznie i opłacenie mieszkania. Temu jednak numer ligi, w której wspomniana drużyna grała nie przypadł do gustu.
Życiorys Dawida Janczyka jest przestrogą dla wszystkich młodych piłkarzy. Niekulturalnie jest myśleć, że wszystko jest u twoich stóp, a piłkarski świat będzie rozkładał ci czerwony dywan pod sam sukces. Z pewnością jest to wielka strata dla polskiej piłki. Zawodnik, którym zachwycał się Lubański, czy Beenhakker przepadł. Utopił się w morzu pychy, wódki i zaniedbania.