Po czterech kolejkach eliminacji do Euro 2020 Polska miała 12 punktów i “jechała” autostradą na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy. Okazuje się jednak, że kadra Jerzego Brzęczka niefortunnie zjechała z drogi, a pozostałe ekipy z “polskiej” grupy zaczynają doganiać Biało-Czerwonych.
Cztery kolejki, cztery zwycięstwa, osiem strzelonych bramek i żadnej straconej. Bilans znakomity, jeśli chodzi o statystyki. Jednakże kibice oglądający występy polskiej reprezentacji mogą być dalecy od optymizmu. W naszej grupie brakuje potentatów jak Anglia, Niemcy, Włochy czy Hiszpania, jest solidna Austria, mocny Izrael, zawzięta Słowenia oraz Macedonia Północna i Łotwa, które miały dostarczać łatwe punkty pozostałym czterem drużynom. Polacy na papierze byli zdecydowanym faworytem do wygrania grupy. Zawodnicy z niemieckiej Bundesligi, włoskiej Serie A, angielskich Premier League i Championship, League 1 to trzon reprezentacji Polski, którego zazdroszczą nam trenerzy innych drużyn narodowych. Mamy więc zawodników, ale nie mamy drużyny.
Mecz ze Słowenią pokazał, że wyniki, które reprezentacja osiągnęła w tych eliminacjach, są nieco ponad miarę. Gramy brzydki, toporny futbol, który cechuje brak dokładności i skuteczności. Słoweńcy wykorzystali nasze błędy, tak jak my to robiliśmy w poprzednich meczach. Nasza taktyka została do bólu rozpracowana przez Słoweńskiego trenera, a Robert Lewandowski odcięty od podań. Formacje ataku i obrony funkcjonują u nas dobrze, ale problemem jest środek boiska. Linia pomocy jest zneutralizowana przez dokładne krycie i pressing przeciwnika. Nie potrafiliśmy składać akcji, a budowanie ataku pozycyjnego od lat nie jest naszą mocną stroną. Przegrana w Lublanie miała zadziałać jak kubeł zimnej wody i zmotywować zawodników na kolejny mecz przeciwko Austrii.
W poniedziałkowym meczu pierwsza połowa została praktycznie zdominowana przez Austriaków. Arnautovic i Alaba siali taki postrach, że nasi piłkarze na ślepo wybijali piłkę jak najdalej od własnej bramki, która i tak padała łupem rywala. Drużyna selekcjonera Franko Fody konsekwentnie realizowała plan taktyczny, grała wysokim pressingiem i budowała atak pozycyjny. Na Stadionie Narodowym to Austriacy dyktowali warunki gry. Posiadanie piłki mieli na poziomie 63% i wymienili 670 podań przy zaledwie 356 podaniach Polaków. Jeden punkt ocaliliśmy tylko dzięki świetnej postawie Łukasza Fabiańskiego. Bezradny Lewandowski starał się wyciągnąć kolegów do gry dalej od własnej bramki, ale nieskutecznie. Znów naszą grę cechowała niedokładność i dużo strat. Jedynym pozytywnym akcentem były stałe fragmenty gry. Owszem mieliśmy swoje sytuacje, ale czy zawodnicy grają na swoim poziomie? Gdyby to była Ekstraklasa, to można by pomyśleć, że grają na zwolnienie trenera.
Co u nas szwankuje? Czy jest to taktyka? Zbyt duża presja na wynik czy może niemal pewny awans sprawiły, że postawa naszych piłkarzy jest, jaka jest? Jak zwykle w takich przypadkach obwinia się trenera. Decyzje personalne mogły zaważyć na losach obu spotkań. Dlaczego nie grał Rybus, który od lat gra w dobrej rosyjskiej lidze? Dlaczego znów wszedł Błaszczykowski, chociaż nie był do końca zdrowy? I co najważniejsze, dlaczego nie zmienimy taktyki, skoro wszyscy nasi rywale już ją znają? Wszak wpuszczanie zawodników na murawę dodając im otuchy “Chłopaki próbujcie” na pewno zdziała cuda.
Ciągle jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli i mamy otwartą drogę na turniej, ale jedziemy w jego kierunku po polnej drodze, a nie autostradą jak wcześniej. W sprzyjających okolicznościach możemy awansować poprzez baraże, gdy zakończymy rywalizację na 5. miejscu w tabeli (dzięki Lidze Narodów), ale przecież nie o to nam chodzi. My chcemy, aby Polacy zakwalifikowali się na turniej i walczyli jak równy z równym w grupie z solidnymi reprezentacjami. Jeśli męczymy się w grupie, gdzie teoretycznie najmocniejszą drużyną jesteśmy my, to może nie ma po co na ten turniej jechać?
Następne spotkania eliminacyjne rozegramy już w październiku. Wygrywając oba mecze, możemy sobie zapewnić miejsce dające awans, ale tracąc punkty, równie dobrze możemy spaść na trzecią pozycję. 10 października gramy z Łotwą, natomiast 13 października z Macedonią Północną, czyli dwiema najsłabszymi reprezentacjami (teoretycznie). Chcąc awansować na Mistrzostwa Europy i coś na nich ugrać, to obowiązkiem jest zdobyć sześć punktów w tych meczach. “Autobus” kadry jedzie, ale świeci się kontrolka awaryjna. Miejmy nadzieję, że Jerzy Brzęczek w porę wyciągnie wnioski i naprawi “awarię”. W przeciwnym wypadku my staniemy na drodze do Euro, a pozostałe reprezentacje nas wyprzedzą.