Dawid Tomala, czyli olimpijczyk z Londynu (19. miejsce), który nie poleciłby chodu sportowego jako sposobu na życie. Człowiek, który uczył się chodzić na nowo, a w wiosce olimpijskiej uścisnął dłoń niejednej światowej gwiazdy.
Po pierwsze i najważniejsze – jak to jest być olimpijczykiem?
Jest to niesamowita przyjemność, coś o czym marzyłem przez całe życie, udało mi się to zrealizować w Londynie i być może uda się w przyszłości. Nie poddaję się jeszcze, tylko walczę cały czas jako i życzę każdemu sportowcowi, żeby chociaż raz miał możliwość pojechać na Igrzyska, bo jest to coś niesamowitego.
Skąd zamiłowanie do tego sportu?
Zamiłowanie wzięło się z przypadku, ponieważ ja zawsze lubiłem lekkoatletykę, lubiłem biegać. Ale ze względu na to, że w okolicy nie było żadnego klubu biegowego dostałem się do Bierunia do UKS Maraton Korzeniowski, który był objęty jego patronatem. Było tam już kilku utalentowanych chodziarzy. Zachęciło mnie to ze względu na fakt, że jeśli coś już robię to na 100 procent, a słysząc, że jeżdżą oni na mistrzostwa Polski, było to dla mnie coś niemożliwego, coś czego też chciałem doświadczyć.
Czy chód sportowy to trudna dyscyplina?
Trudna, ale wydaje mi się – jak każda… Jeżeli ktoś jest zawodowcem, to każda dyscyplina jest trudna i wymaga wielu poświęceń. U nas minusem jest, że nie jest to tak medialna konkurencja, jak sporty drużynowe, bo jak wiemy media stwarzają tam inne warunki.
Jeśli to szło w kierunku lekkoatletyki, to dlaczego chód? Dlaczego nie został Pan sprinterem?
Sprinterem trzeba się urodzić, tego nie da się wytrenować. To już wynika z genetyki i jeżeli chodzi o lekkoatletykę, każda profesja jest stricte podporządkowana jakiejś budowie ciała. Ja miałem akurat taką budowę, która predysponowała mnie do długich dystansów i stąd też wziął się chód.
Ma Pan trenera, który kieruje treningami, czy wszystko na własną rękę?
Moim trenerem jest mój tata. (śmiech) Od dawna już razem trenujemy i tak naprawdę największe sukcesy jakie miałem, to właśnie z tatą. Kiedy zaczynałem w Bieruniu, uczyłem się drugi raz chodzić, tak w cudzysłowie oczywiście. Z tatą bardzo dobrze się dogaduję w relacji trener – zawodnik i to też mi się podoba, że nie mam narzucane z góry treningi i mam na niego duży wpływ.
Jak wygląda trening? Skupia się Pan tylko na chodzie, czy jest też trening siłowy, bądź tlenowy?
Przede wszystkim na treningu idziemy chodem sportowym. Trening uzupełniający jak najbardziej, najczęściej jest to siłownia obwodowa, bo nie możemy sobie pozwolić na to, żeby przybierać na masie, bo potem musimy ją nieść przez te 20 kilometrów. (śmiech) Oczywiście biegam, jeżdżę na rowerze, pływam, ale są to tylko treningi uzupełniające.
Codzienne pokonanie około 10/15 kilometrów to wszystko, co Pan wykonuje? W grę wchodzi też jakieś rozciąganie czy masaż?
Tak, ma to kluczowe znaczenie. Streching jest bardzo ważny zarówno przed, jak i po treningu. Po pierwsze lepiej czuję się podczas jego wykonywania, a po drugie zależy mi na jak najszybszej regeneracji.
Czy praca z psychologiem sportowym także wchodzi w rytm treningów? Istnieje u Pana trening mentalny?
Miałem doświadczenie z psychologami, ale ogólnie bardzo źle wspominam tę współpracę. Były to osoby, które tak naprawdę nic nie wniosły w ten mój trening. Nie odczułem, żeby coś się zmieniło. Ale obecnie jestem gotowy podjąć współpracę z kolejnym psychologiem, do którego niestety bardzo trudno jest się dostać ze względu na to, że pracuje z najlepszymi sportowcami.
Jak wyglądały przygotowania do Igrzysk Olimpijskich?
Przygotowania wyglądały bardzo podobnie, jak do każdych innych zawodów, które miałem już wcześniej. Rok był o tyle intensywny, że kalendarz wypełniony był obozami przygotowawczymi. Charakterystyczne w przygotowaniach było to, że byłem kontrolowany przez Międzynarodową Komisję Antydopingową. Miałem minimum jedną kontrolę w miesiącu, co było dosyć uciążliwe, gdyż każdego dnia musiałem wpisywać gdzie jestem i przeznaczać przynajmniej godzinę na badania tej komisji, a nigdy nie było wiadomo kiedy ona się zjawi. To była największa różnica, jeśli chodzi o przygotowania do Igrzysk.
Czy było dla Pana zaskoczeniem powołanie na IO w Londynie?
I tak i nie, bo to było moje marzenie. Bardzo ciężko pracowałem i wiedziałem, że może przynieść to efekty. Ale oczywiście było to coś super pozytywnego, co ciężko opisać. To jest taka ogromna radość i przeżycie, że zostaje już gdzieś w środku do końca życia.
Co czuje się przed startem w takiej imprezie?
Jest to podobne, jak przy każdych innych zawodach, oczywiście jest gdzieś ten stres większy, bo to jest impreza, do której przygotowujemy się całe życie. Przede wszystkim stres, ogromny stres, ale też bardzo miłe uczucie, ale najlepszy jest moment kiedy już się ruszy, bo wtedy emocje opadają i człowiek skupia się na swojej robocie.
Jakie wrażenia człowiek przywozi z tak prestiżowych zawodów sportowych?
Jeżeli chodzi o sam pobyt w wiosce olimpijskiej, to tylko pozytywne emocje. Mogłem spotkać tam najlepszych sportowców na świecie. Codziennie spotykało się znanych zawodników z różnych dyscyplin, ale na przykład podać rękę Rogerowi Federrerowi i zjeść razem posiłek, to naprawdę niezwykłe doświadczenie.
Czyli życie w wiosce to takie normalne życie?
Tak, tak, a szczególnie jak ktoś jest już po starcie, to życie wygląda jeszcze bardziej normalnie, kiedy już zaczynają się imprezy i każdy robi to co lubi.
Czyli z występu w Igrzyskach jest Pan najbardziej zadowolony?
Tak, myślę, że z tego jestem najbardziej zadowolony.
Co jeszcze chce Pan osiągnąć? Czterokrotny halowy mistrz Polski to naprawdę wiele, występy na Mistrzostwach Europy, Mistrzostwach Świata…
Dla mnie ogromnym osiągnięciem jest wygranie Mistrzostw Europy do lat 23, oprócz Igrzysk Olimpijskich oczywiście.
Czy są już plany po zakończeniu kariery?
Jasne, że tak! Chciałbym być trenerem, być może nauczycielem wf-u, ja mam tak wiele pomysłów, że sam nie wiem. Bardzo mi ciężko wybrać, czasami z dnia na dzień pojawiają się nowe propozycje, dlatego biorę po prostu to, co mi daje życie.
Ma Pan jakieś rady dla tych, którzy chcieliby zacząć uprawiać chód?
Ludzie nie róbcie tego! (śmiech) A tak naprawdę, jest to ciężki kawałek chleba, to niewdzięczna dyscyplina. Jeśli chodzi o same przeżycia, to jasne, każdego będę namawiał, ale jeśli chodzi o sam sport, będę mówił, żeby się nad tym zastanowić. Tak jak mówiłem, media nie dają nam takiej szansy na wypromowanie tego, ale jeśli komuś się to podoba, gorąco zachęcam.
Rozmawiała Paulina Laby