Pytanie będące tytułem tego tekstu zadaje sobie chyba każdy kibic czarnego sportu w Polsce. Dlaczego w historii tej dyscypliny tylko dwóch naszych rodaków zdobyło tytuł najlepszego na świecie?
W czasach PRL-u polscy zawodnicy byli traktowani jak żużlowcy gorszego sortu. Nie mieli dostępu do nowinek technicznych, którymi dysponowali ich zachodni rywale. Nie mogliśmy jednak narzekać na poziom sportowy naszych reprezentantów. Połukard, Smoczyk, Jancarz, Gluecklich, Plech, czy Żabiałowicz, tak jak wielu innych Polaków ich klasy z tamtych lat, na pewno osiągneliby znacznie więcej, przychodząc na świat w Danii, czy Anglii. Jak wszyscy wiemy, jedynym biało-czerwonym, który wywalczył tytuł IMŚ „za komuny” był Jerzy Szczakiel. Nie chcę w niczym umniejszać legendzie polskiego żużla, ale, według mnie, udało mu się to w głównej mierze dzięki możliwości trenowania na Stadionie Śląskim przed zawodami. Biorąc pod uwagę wszelkie niezależne od zawodników aspekty, nikt nie mógł wymagać od Naszych wielkich sukcesów w tym czasie.
Upadek muru berlińskiego, a co za tym idzie – komunizmu, przypadł na okres w czasie którego polski żużel, znajdował się w bardzo głębokim dołku. Nasz najlepszy rodak pod względem wyniku w IMŚ w 1989 roku, Ryszard Dołomisiewicz, zajął dopiero jedenaste miejsce w finale kontynentalnym. Promyk nadziei na lepsze czasy zaświecił, gdy Tomasz Gollob zajął trzecie miejsce w finale Mistrzostw Polski, jednak na jego dominację trzeba było zaczekać. Bydgoszczanin wystartował w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata dopiero cztery lata później. Co prawda na złoty medal musiał poczekać aż do 2010 roku, ale już wtedy wszyscy wiedzieli, że kiedyś go zdobędzie. Był po prostu motocyklowym Bogiem.
Na pewno nie był za to, jedynym świetnym zawodnikiem w historii „wolnej Polski”. Dlaczego więc tylko on święcił wielkie sukcesy? Na początku lat dziewięćdziesiątych jego największymi konkurentami byli: Sławomir Drabik i Piotr Świst, żadnemu z nich nie udało się jednak dorównać Tomkowi, nawet wtedy, gdy próbowali grać nieczysto. Świst był przecież, podobno, prezesem „spółdzielni” przeciw Gollobowi. Z resztą czterdziestosiedmioletni wychowanek gorzowskiej Stali do dziś nie może pogodzić się z niedocenieniem i zamiast robić to co jego rówieśnicy, czyli siedzieć w kolejkach do lekarza i opiekować się wnukami, stoi przed lustrem ubrany w kombinezon pilskiej Polonii, mrucząc pod nosem z nadzieją: „Nie byłem lepszy od Golloba, to może chociaż od Huszczy?”
Następnie pojawił się Piotr Protasiewicz, zawodnik o wielkim potencjale, który jako junior bardzo pomógł Sparcie Wrocław w osiąganiu sukcesów. Kiedy PePe wszedł w wiek seniora, postanowił przenieść się do bastionu Gollobów – Bydgoszczy. Obcowanie z Gollobami na pewno bardzo mu pomogło. Mimo, że nigdy nie zaprzyjaźnił się z Tomaszem, miał okazję podglądać go w parku maszyn i w czasie zawodów wiele się od niego ucząc. Miało to, niestety, także i wady. Niezależnie od wyników, jakie udawało się osiągać wychowankowi Falubazu, w Polonii, zawsze był „tym drugim”. Pozycja „Chudego” nad Brdą była tak niepodważalna, że Pepe nawet z nią nie walczył. To źle wpłynęło na jego psychikę. Przyzwyczaił się do tego, że nie jest liderem. To bardzo przeszkodziło mu w rozwoju i walce o mistrzostwo świata.
Jak na razie najbliżej dorównania bydgoszczaninowi był Jarosław Hampel, srebrny medalista ze złotego sezonu 2010. W przypadku Jarka, winny jest po prostu pech, zawsze coś mu przeszkadzało. Sprzęt, kontuzje, czy po prostu chwila złej passy. Raz w karierze udało mu się zrobić wszystko na sto procent, a tu nagle pojawia się pewien wyłysiały trzydziestodziewięciolatek i pokazuje, że dało się to zrobić na dwieście. Mam nadzieję, że Jarkowi uda się wywalczyć tytuł. Zasługuje jak mało kto.
Obecnie możemy oglądać młodych, utalentowanych, inteligentnych chłopaków z dobrym zapleczem sprzętowym, takich jak: Przedpełski, Pawlicki, Zmarzlik, czy Janowski. Mają wszystko, co jest potrzebne do zostania mistrzem świata. Przeszkadza im jednak system panujący obecnie w polskim żużlu. Od 1996 roku, jedenastu Polaków wygrało Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów, ale żaden z nich nie zdobył tytułu jako senior, podczas gdy, na przykład Tai Woffinden i Nicki Pedersen, czyli wielokrotni mistrzowie, nie błyszczeli w czasie kariery młodzieżowej. Dlaczego?
W polskich klubach, wszyscy obchodzą się z juniorami jak z jajkiem. Młodzi mają podstawiane dobre motocykle, czy grupę trenerów do których mogą się zgłosić z każdym problemem. W mojej opinii, paradoksalnie, działa to na ich niekorzyść.
Każdy z nas słyszał kiedyś podobną historię, nastolatek z jakiegoś odległego kraju przyjeżdża do jednego z polskich klubów żużlowych. Ma ze sobą mocno zużyty kombinezon, rękawice, buty, czasem kask. Po latach staje się czołowym zawodnikiem świata. Schemat powtarzający się bardzo często, tak zaczynali przecież Sajfutdninow, Ward i wielu innych. Od początku kariery musieli radzić sobie z problemami i przeciwieństwami, przez co bardzo szybko weszli w dorosły świat. Ten sam świat, w który ich polscy koledzy wejdą mając dopiero dwadzieścia dwa lata.
Biorąc pod uwagę ilu obecnie mamy utalentowanych młodzieżowców, powinniśmy pomagać im się rozwijać. Być może, najbardziej im pomożemy, utrudniając im życie. W wieku szesnastu lat, większość będzie co prawda narzekać, ale kilka lat później za to podziękują. Podziękują też kibice, szczęśliwi z nowego, polskiego, Indywidualnego Mistrza Świata na Żużlu.