Jakub Popielarz: Niczego nie żałuję. Mam najlepszą pracę na świecie

Aktualizacja: 3 lut 2022, 11:45
3 sie 2017, 21:33

Miał wszystko, by zrobić wielką karierę. Wrodzone możliwości, talent, charakter i ogromną chęć dążenia do perfekcji. Jako piłkarz zapowiadał się znakomicie – w barwach Stali Mielec zdobył mistrzostwo Polski juniorów młodszych, a następnie trafił do Lechii Gdańsk, gdzie dzięki pracy i wytrwałości, zaczął grać w ekstraklasie. Jednak w najważniejszym momencie zabrakło mu szczęścia. Kontuzja i zmiana trenera przekreśliła jego szanse na podbój piłkarskiej ekstraklasy. Dziś nie żałuje, że jego życie potoczyło się właśnie w ten sposób. Od czterech lat z powodzeniem prowadzi Akademię piłkarską dla dzieci. Dziś to on pomaga spełniać marzenia, których jemu nie udało się do końca spełnić.  

Jego kariera piłkarska wyglądała wręcz modelowo. Mistrz Polski juniorów młodszych, nagroda dla najlepszego zawodnika młodego pokolenia, debiut w zespole seniorskim w wieku 17 lat. Następnie transfer do Lechii Gdańsk, gdzie krok po kroku przedzierał się do kadry pierwszego zespołu. Jesienią 2010 roku jego marzenie stało się rzeczywistością – w wygranym meczu przeciwko Górnikowi Zabrze, zadebiutował w ekstraklasie. Miał wówczas 20 lat. Wydawało się, że brama piłkarskiego raju stoi przed nim otworem. Rzeczywistość miała jednak dla naszego bohatera całkowicie inny scenariusz.

Dziś, 7 lat po debiucie w ekstraklasie, o swojej grze na najwyższym szczeblu rozgrywkowym mówi z uśmiechem. – To była fantastyczna przygoda. Do tej pory pamiętam emocje, adrenalinę, takie miłe mrowienie w brzuchu towarzyszące pierwszym minutom na boisku. Słowami ciężko nawet opisać, co czuje człowiek, gdy wybiegnie na ekstraklasową murawę. To jak spełnienie marzeń.

Długa droga

Jakub Popielarz urodził się w Krośnie – malowniczym mieście położonym na Podkarpaciu. To tam stawiał też swoje pierwsze piłkarskie kroki. – Piłka nożna towarzyszyła mi odkąd pamiętam. Moje dzieciństwo właściwie od początku przebiegało w rytmie szkoła-trening. Oczywiście grałem również z kolegami na miejscowych boiskach, podwórkach. Właściwie tak spędzałem każdą wolną chwilę – wspomina.

Trenerzy bardzo szybko zauważyli u niego potencjał. Już po kilku miesiącach na korytarzach siedziby klubu z Krosna mówiło się, że trafił im się prawdziwy talent. Zauważono go również w Mielcu. Tam powstawała pierwsza w regionie Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Jakub Popielarz został do niej zaproszony, już jako 13 latek. – To był ważny, ale też trudny krok. Trafiłem do obcego miasta położonego 100 kilometrów od mojego rodzinnego Krosna. Musiałem bardzo szybko dojrzeć, wydorośleć i zacząć być samodzielnym. Dla mnie, gra w Mielcu to był szansa. Wiedziałem, że muszę skupić się na nauce i treningach. Oczywiście tęskniłem za domem – byłem przecież jeszcze dzieckiem ale te kryzysowe momenty musiałem przetrwać. Gdyby mi się to nie udało, dziś pewnie byłbym w innym miejscu.

W Mielcu odniósł pierwszy wielki sukces. W 2007 roku wspólnie z zespołem Stali został mistrzem Polski juniorów młodszych. Wybrano go również wybrany najlepszym zawodnikiem sezonu. Wydawało się, że świat piłki nożnej stoi przed nim otworem. –Mistrzostwo Polski zdobyliśmy, ponieważ udało nam się stworzyć świetnie uzupełniający się kolektyw. W szatni również panowała znakomita atmosfera. Trzeba było jednak mocno stąpać po ziemi – wtedy pojawiły się pierwsze propozycje. Postanowiłem jednak zostać w Mielcu do czasu ukończenia szkoły – wspomina.

Stracone pokolenie

Losy złotych medalistów z Mielca potoczyły się różnie. Większość z nich nie gra już w piłkę. Tylko kilku z nich wciąż kontynuuje swoje kariery piłkarskie, choć żaden na dłużej nie zadomowił się w ekstraklasie. – Trudno jednoznacznie zdiagnozować, dlaczego tak się stało. To jest problem, który nie dotyczy jednak tylko naszego zespołu. Często jest po prostu tak, że ten przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej jest bardzo trudny i tylko nieliczni przechodzą go bezkolizyjnie.

-Z tego co się orientuje, to kilku kolegów gra jeszcze w drugich, trzecich ligach i niżej. Na pewno, po takim sukcesie, każdy inaczej wyobrażał sobie swoją przyszłość. W szatni żartowało się o grze w Milanie, Barcelonie, Chelsea itd. Nikt nie przypuszczał, że kiedyś trzeba będzie grać, gdzieś niżej. Głowy nastolatków są pełne marzeń, a gdy przychodzi sukces wydaje się, że są one już na wyciągnięcie ręki. Przyszłość potrafi jednak zweryfikować marzenia bardzo brutalnie. Choć z drugiej strony, może czasami po prostu nie wszystko idzie tak, jakbyśmy sobie to wymyślili.

Debiut

Naszemu bohaterowi jednak się poszczęściło. W styczniu 2010 roku trafił do Lechii Gdańsk. Początkowo trenował i grał w zespole młodej ekstraklasy. – Moim celem była gra w pierwszym zespole. Trzeba było być cierpliwym – wspomina. Praca i wytrwałość popłaciła. Trener Tomasz Kafarski, ówczesny opiekun Lechii, nie ukrywał, że sprowadził Popielarza do Gdańska z myślą o jak najszybszym wprowadzeniu młodego zawodnika do drużyny seniorskiej.

Długo wyczekiwany moment nastąpił 25 września 2010 roku. Lechia grała u siebie z Górnikiem Zabrze. Gdy w 79.miuncie Aleksandr Sazankow strzelił gola na 5:1, Popielarz usłyszał głos trenera: grzej się, wchodzisz! Na boisku pojawił się kilka minut później. Od tego momentu, już do końca rundy jesiennej, zawsze był w kadrze pierwszego zespołu. Debiut w podstawowym składzie wydawał się być jedynie kwestią czasu. Jakub Popielarz nie spodziewał się jednak, że nastąpi on tak szybko.

-Mecz z Polonią Warszawa pamiętam doskonale. To była bardzo silna drużyna. Wychodzę na boisko i patrzę – Adrian Mierzejewski, Tomasz Jodłowiec, Łukasz Trałka, Artur Sobiech – gwiazdy ekstraklasy, reprezentanci Polski. Duże przeżycie  Myślę sobie – i ja mam z nimi grać?! Nerwy były, szacunek dla przeciwników, ale gdy zaczął się mecz włącza się automatyzm. Myśli się tylko o jak najlepszej grze, o walce i o dobru drużyny.

W kolejnych ligowych kolejkach, Popielarz pojawiał się od początku meczu, albo był pierwszym wyborem trenera Kafarskiego, gdy zajmował miejsce na ławce rezerwowych. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Wszystko zmieniło się niespodziewanie. Podczas zimowych przygotowań złapał kontuzje. Później, gdy się wyleczył, przytrafił się kolejny uraz. Na domiar złego, trener Tomasz Kafarski został zwolniony. Z Gdańska odszedł szkoleniowiec, który wierzył i ufał Popielarzowi. Nowy opiekun Lechii uznał zawodnika rodem z Krosna, za nieprzydatnego.

Teraz, sześć lat od tamtych wydarzeń, nasz bohater nie ma zamiaru rozliczać się z przeszłością. Jest przekonany, że tak po prostu musiało być. -Przede wszystkim doznałem groźnej kontuzji, która wyłączyła mnie z gry na wiele miesięcy. Dla zawodnika młodego, który co dopiero przebił się do składu, kontuzja jest najgorszą rzeczą, jaka może cię spotkać. Ja wtedy byłem właśnie w takiej sytuacji. Miałem 20 lat. Wchodziłem do zespołu, czułem zaufanie trenera. Wtedy jednak przytrafiła się kontuzja. Jakby tego było mało, zmienił się trener. Tomasz Kafarski, który stawiał na mnie, został zwolniony. To był kolejny czynnik który przechylił szalę na moją niekorzyść. Nie trenując nie mogłem się pokazać nowemu szkoleniowcowi z dobrej strony. Zszedłem na dalszy tor. Do tego doszyły problemy z menedżerem, który delikatnie mówiąc – nie wywiązał się ze swoich obietnic. Wtedy postanowiłem, że trzeba wrócić na Podkarpacie. W głowie pojawiły się również pierwsze myśli o założeniu swojej akademii.

Niczego nie żałuje

To była naturalna decyzja. Tak naprawdę pierwsze myśli o akademii, o szkoleniu dzieci, pojawiły się już w Gdańsku. Wszystko zaczęło mieć realne kształty na początku 2013 roku.

– Gdy zdecydowałem, że nie będę kontynuował swojej kariery piłkarskiej wiedziałem, że chcę poświęcić się trenowaniu dzieci. Tak powstała Krośnieńska Akademia Piłkarska Bardomed. Wszystko zaczęło się w moim rodzinnym Krośnie. W chwili obecnej akademię dla dzieci prowadzę w dwóch punktach głównych – w Krośnie i w Gorlicach. Poza tym dzieci mają możliwość uczestniczyć w treningach w siedemnastu lokalizacjach. Powstały one po to, aby każde dziecko mogło chodzić na treningi, trenować piłkę nożną i rozwijać się sposób prawidłowy. Wiadomo, że nie każdy rodzić ma czas i możliwość przywozić dziecka do Krosna i Gorlic. Dlatego to moja akademia postanowiła, że to trenerzy będą przyjeżdżać do danych miejscowości i prowadzić tam zajęcia. W poprzednim roku zorganizowaliśmy taką inicjatywę, właśnie dla tych dzieci, czyli Ligę Lokalizacji. Tam dzieci z poszczególnych miejscowości mogły ze sobą rywalizować. Był to pomysł, który bardzo spodobał się i dzieciom i ich rodzicom. W chwili obecnej w akademii trenuje ponad 600 dzieci.

Często ktoś mnie pyta: czy nie żałuje? Zawsze odpowiadam szczerze: nie! Gra nawet w ekstraklasie nie mogłaby mi zastąpić pracy z naszymi młodymi zawodnikami. Oczywiście i gra na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce to coś wspaniałego, spełnienie marzeń. Każdy jednak ma swoją drogą. Dziś mogę pomóc dzieciom, które również mają wielkie marzenia. Może uda mi się im pomóc. Dziś moje patrzenie na świat, zdecydowanie się zmieniło. Praca z dziećmi jest najlepszą, jaką tylko mogłem sobie wymarzyć. Zdania nigdy nie zmienię!

Podobne teksty

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Dodaj komentarz!
Wprowadź imię

Artykuły

Artykuły ze strony www.johnnybet.com

SOCIAL MEDIA