Kolejny Eurobasket, nowy trener, nowa szansa, nowy system i znów niepowodzenie Polaków. Właśnie zakończył się jeden z tych Eurobasketów dla polskiej reprezentacji, obok którego można zapisać jedynie: “ten jeden z wielu”. Choć nasza kadra, grała najlepszy basket od kilkunastu lat, czy to wystarczy, aby walczyć z tuzami europejskiej koszykówki.
Nie daliśmy rady ze zdziesiątkowaną Hiszpanią spoczywającą na barkach podstarzałego chłopa z czwórką na plecach. Profesor Pau Gasol okazał się katem dla małej niewinnej Polski. 30 punktów 7 zbiórek 4 asysty i (uwaga!) sześć “trójek”. Sześć “trójek” przez faceta o wzroście 215 cm w butach. Sześć “trójek” to więcej, niż Pau zdobył we wszystkich pozostałych meczach razem wziętych, to jedynie dwa razy mniej niż w całym poprzednim sezonie NBA. Może miał dzień, a może to nasi wysocy nie potrafili go upilnować.
Nie daliśmy rady z naszpikowaną talentem reprezentacją Francji. Choć “nie daliśmy rady” to zbyt wiele powiedziane. Polacy zagrali świetny mecz. Zdominowali trójkolorowych pod obręczą. Waczyński pojawiał się na pierwszych stronach francuskich gazet, nie schodził z ust skautów pracujących w szeregach żabojadów. Zawodnicy podchodzili do niego z respektem, nikt nie pozostawał obojętny, gdy “Waca” unosił piłkę nad głowę. Czego zabrakło? Podania do Adama w ostatnich sekundach meczu, w skutek czego ostatni rzut musiał oddawać ograniczony pod tym względem Marcin Gortat. Kto wie, jak potoczyłby się turniej dla naszej reprezentacji, gdybyśmy pokonali odwiecznego faworyta.
Nie daliśmy rady z Izraelem. No dobrze, to był jedynie wypadek przy pracy, lecz dzięki niemu Polscy kibice do końca meczu naszych rywali ze Skandynawii nie byli pewni awansu do 1/8 finału. Rzutem na taśmę zapewniliśmy sobie awans do dalszej fazy rozgrywek, aby w jej pierwszym etapie, oddać wyższość rywali z Hiszpanią. Nie musielibyśmy mierzyć się z czołową drużyną starego kontynentu, gdyby nie przegrana z przeciętnym Izraelem
Oto podsumowanie poczynań poszczególnych zawodników.
Obwód
Tutaj jedynym zawodnikiem zasługującym na wyróżnienie jest naturalizowany AJ Slaughter. Zabójca o twarzy dziecka świetnie dowodził naszą reprezentacją. Choć statystyki na poziomie 9 punktów i 5 asyst nie powalają, śmiem stwierdzić, iż był najlepszym orłem Taylora w Montpelier i chwilę w Lille. Gdy AJ przebywał na parkiecie polska ekipa, zdobywała o 11 punktów więcej, niż wtedy gdy odpoczywał na ławce. To trzeci wynik w drużynie. Dla porównania po drugiej stronie barykady Marcin Gortat “zabierał” Polakom, aż 19 punktów… Nie wiem co w kadrze robił Łukasz Koszarek. To jego błędy przeważały za wyższością rywali. To on spowalniał grę i uniemożliwiał swoim kolegom oddanie rzutów z dogodnej pozycji, a nie taka przecież powinna być jego rola.
Skrzydło
Mateusz Ponitka to drugi najlepszy zawodnik polskiej ekipy. Dowodził naszej ekipie we wskaźniku +- z 32 punktami na naszą korzyść. Ponitka jest kotem, co udowodnił wszechstronnymi statystykami w postaci 9 punktów 4 asyst i 4 zbiórek w każdym meczu. Nie miał respektu przed bardziej doświadczonymi rywalami. W pierwszych meczach Eurobasketu, niemal w pojedynkę ciągnął naszą reprezentację. TOP 3 polskiej kadry zamyka super strzelec Adam Waczyński. Przewodził w naszej kadrze pod względem punktów. W każdym meczu zdobywał imponujące 16 punktów. Uplasował się również w tej kategorii na 12. miejscu w całym Eurobaskecie. Jego 13 trójek w sześciu meczach pozwoliło mu zająć miejsce w czołowej dziesiątce turnieju, a to wszystko na świetnej 46% skuteczności.
Karol Gruszecki i Przemek Zamojski byli cieniem zawodników ze Stelmetu Zielona Góra i Energi Czarnych Słupsk, stanowiących o sukcesach swoich drużyn. Może to liczba minut jaką dostawali od trenera Taylora. Może relatywny brak doświadczenia na tym szczeblu rozgrywek. Choć niektóre fragmenty gry wydawały się być bardzo solidne w wykonaniu Przemka Zamojskiego (choćby mecz z Finlandią, gdzie ławka stanowiła o sile zespołu) tak jego nowy klubowy kolega Karol Gruszecki był zupełnie spalony. W całym turnieju zdobył ledwo 7 punktów, a nie tego oczekujemy od faceta, który był najlepszym zawodnikiem czołowej ekstraklasowej drużyny.
Pod koszem
Tutaj sprawa nie wyglądała już tak kolorowo. Choć statystycznie niekwestionowanym liderem jest Marcin Gortat, to nie przekłada się na dobrą grę Polaków. W ciągu 157 minut jakie Gortat spędził na parkiecie w ciągu 6 meczów, jego drużyna traciła na tym, aż 19 punktów. Oczywiście nie należy odbierać umiejętności naszemu rodzynkowi za oceanem, bo pod względem manewrów podkoszowych jest w czołówce na tym Eurobaskecie. Główna wina nie leży jednak po stronie polskiego młota. Gdy Marcin dostaję piłkę pozostali koledzy tylko czekają na to co zrobi ich podkoszowy. To powoduję presję wywieraną na naszym centrze oraz skupienie na nim w obronie rywali. Podawać potrafi, gdyż w całym Eurobaskecie był trzecim podającym naszej ekipy, ustępując jedynie Slaughterowi i Ponitce. Gortat, który przed turniejem zapowiadał, że będzie to ostatni Eurobasket w jego karierze, po meczu z Hiszpanią zdementował swoje stwierdzenia. Choć nie będzie już tym samym Marcinem Gortatem, najlepszym zawodnikiem polskiej ekipy, kimś wokół, którego przez ostatnie 8 lat buduje się polską koszykówkę. Odda część pałeczki Karnowskiemu, który miniony Eurobasket, może wpisać do rubryki tych bardzo udanych. Statystyki nie pokazują pełni możliwości jakie drzemią w 21-letnim podkoszowym Gonzagi. Chłopak jest młody, najlepsze lata jeszcze przed nim, a już teraz imponuję boiskowym spokojem i opanowaniem w trudnych momentach. Choć chciałoby się wymagać od niego nieco większej regularności. Kiedy w pierwszej kwarcie zmienia Gortata i przez pierwsze minuty robi demolkę na parkiecie, myślę sobie, że jeśli dalej tak pociągnie to uzbiera jakieś solidne double-double. Po czym patrzę na pomeczowe statystyki, a tam te same 6 punktów, które zdobył w pierwszej połowie i tyle…
Damian Kulig to nasz kieszonkowy Dirk Nowitzki. Facet, który po świetnym MVP sezonie w barwach Turowa Zgorzelec, zmienił drużynę na turecki Trabzonspor, już teraz jest uznawany za czołową “czwórkę” w Europie. Potrafi powalczyć na deskach, zdobywać punkty w kluczowych momentach, a przede wszystkim jest skuteczny na bronionej połowie. Równie dobre zawody rozgrywał Aaron Cel. Z powodzeniem zastąpił Damiana Kuliga, który pierwsze mecze turnieju nie mógł zaliczyć do udanych. Gdzieś po drodze zagubił się Olek Czyż. Zupełnie nie przypominał tego Olka Czyża, który 2 lata temu walczył o angaż do Milwaukee Bukcs, a amerykańscy komentatorzy łamali sobie język próbując wymówić jego nazwisko, jednocześnie dbając o to, by nie pomylić go z serem 🙂 Pierwsze punkty na Eurobaskecie zdobył dopiero we wczorajszym meczu, co daję katastrofalną średnio pół punktu na mecz. Jedynym usprawiedliwieniem jest znikoma ilość minut spędzonych na parkiecie. W ciągu czterech meczów jakie rozegrał, dostał jedynie 13 minut, co sprawiło, że trudno było zauważyć jego grę. A szkoda, bo chłopak, jest najlepszym atletą polskiej kadry.