Koszykarze MKS-u Dąbrowa Górnicza ambitnie zaatakowali zielonogórską twierdzę, niezdobytą od dwudziestu dziewięciu meczów ligowych. A teraz już od trzydziestu, bo mimo że chwilami dąbrowianie deptali mistrzom Polski po piętach i nawet wygrali ostatnią kwartę, to faworyci zwyciężyli 93:77.
Już w pierwszych fragmentach MKS kilka razy niespodziewanie wychodził na prowadzenie, po trójce Sama Dowera (2:3), a także rajdach pod kosz Rashauna Broadusa i Piotra Pamuły (4:7). Później jednak aż szesnaście punktów z rzędu zdobyli „obrońcy twierdzy”. Uaktywnili się zwłaszcza Vlad-Sorin Moldoveanu, Dejan Borovnjak i Dee Bost (dwa trafienia zza łuku). Mimo nieustępliwości Erica Williamsa pod zielonogórską tablicą, po otwierającej odsłonie Stelmet wygrywał 28:19.
W drugiej kwarcie receptę na defensywę miejscowych znalazł Sam Dower. Przynajmniej do momentu, w którym nie musiał odpoczywać, po tym jak arbitrzy częściej sięgali po gwizdek. M.in. zrywy ambitnego Mateusza Dziemby i serce do walki Marcina Piechowicza spowodowały, że schodząc do szatni MKS nadal był w grze, choć mimo punktów Piotra Zielińskiego tuż przed syreną przegrywał 40:53 (53:40).
Po powrocie na parkiet dąbrowianie rozpoczęli obiecująco. Było 2+1 Rashauna Broadusa, trójka Przemysława Szymańskiego i po dwóch wolnych Broadusa goście doszli na siedem oczek (55:48). Wtedy jednak po raz kolejny nie zawiódł Vlad-Sorin Moldoveanu, trafiając za trzy. W następnych minutach działo się sporo. Były dwa faule techniczne (po stronie MKS-u), parę przewinień ofensywnych. Nie brakowało ani emocji, ani kontrowersji. W wyniku tych wydarzeń na finiszu kwarty Stelmet odjechał. Przypomniał o sobie Borovnjak, a w ostatniej chwili zza łuku rzucił Bost i zrobiło się 78:61.
Z mistrzem Polski, na jego terenie – sprawa była przesądzona, lecz ekipa z Dąbrowy i tak biła się do końca. Z dwudziestu jeden punktów przyjezdni zmniejszyli straty do szesnastu, psując jeszcze nieco krwi faworytom.
źródło: Damian Juszczyk