Bartłomiej Tomczak: Czy mam żal do trenera Bogdana Wenty? Wyniki go obroniły

Aktualizacja: 20 lip 2017, 10:27
13 lip 2017, 13:44

W ścisłej czołówce strzelców PGNiG Superligi utrzymuje się od ponad dekady. Już wiosną 2014 roku, w wieku 28 lat przekroczył granicę 1000 bramek rzuconych w lidze. Dziś ma ich prawie 1 500 i wcale nie myśli się zatrzymywać. Za wynikami indywidualnymi szły również trofea zdobywane w barwach Zagłębia Lubin i Vive Kielce. Trzykrotnie na jego szyi wisiał złoty medal mistrzostw Polski, dwukrotnie w górę unosił także w Pucharze Polski.  Mimo takich osiągnięć, żaden z selekcjonerów nie postawił na niego dłużej w kadrze narodowej. Z pewnością na przebieg kariery Bartłomieja Tomczaka można spoglądać w różnoraki sposób. Dlaczego w reprezentacji Polski nigdy nie dostał prawdziwej szansy? Co czuł gdy Bogdan Wenta nie uwzględnił go w składzie na Final Four Velux EHF Ligi Mistrzów w Kolonii? Czy jego kariera mogła potoczyć się inaczej, gdyby nie pechowa kontuzja barku? Dziś postaramy się znaleźć odpowiedzi na wyżej postawione pytania.

Bartłomiej Tomczak wziął piłkę w ręce i szybkim krokiem ruszył w stronę bramki. Starał się nie patrzyć na to, co działo się wokół. Wiedział, że jeśli trafi, Zagłębie Lubin zostanie mistrzem Polski. Na trybunach panował niesłychany tumult. Mimo, że w lubińskiej hali było ponad tysiąc osób, to wszystkie miejsca były wolne – kibice oglądali finał na stojąco. Wszyscy wpatrywali się w Tomczaka. Ten po gwizdku sędziego wziął głęboki oddech i nie zastanawiał się długo, płaskim rzutem pokonał bramkarza Wisły Płock. Po chwili utonął w ramionach kolegów z zespołu. Jego drużyna zdobyła mistrzostwo Polski

Talent czystej wody

Właściwie wszędzie mówią o nim tak samo: szczery, otwarty, życzliwy i zawsze uśmiechnięty. Podobnie jest w Górniku Zabrze, w którego barwach gra już czwarty sezon i jak sam przyznaje, chciałby jeszcze kilka. Swoje pierwsze handballowe kroki stawiał jednak w rodzinnym Ostrowie Wielkopolskim, uchodzącym za prawdziwą kuźnię talentów. To tu wychowani zostali także bracia Lijewscy oraz Bartłomiej Jaszka.

-Byłem bardzo aktywnym dzieckiem, lubiłem spędzać czas poza domem, biegałem, skakałem po drzewach, uprawiałem sport. Początkowo, jak pewnie w większości 8-9 letnich dzieciaków, była to piłka nożna. Tak naprawdę na piłkę ręczną natknąłem się w czwartej klasie szkoły podstawowej. Wtedy też, w moim rodzinnym Ostrowie Wielkopolskim otworzono klasę sportową właśnie z sekcją szczypiorniaka.

Szybko okazało się, że Tomczak to talent czystej wody. Początkowo występował na pozycji prawego rozgrywającego, ale po kilkunastu miesiącach został przemianowany na skrzydłowego. Pierwszy sukces przyszedł gdy miał 15 lat. W 2000 roku z Ostrovią Ostrów Wlkp. sięgnął po wicemistrzostwo Polski młodzików, dwa lata później ze swoim zespołem zdobył brązowy medal mistrzostw Polski juniorów młodszych, natomiast w 2004 roku został mistrzem kraju juniorów. Został również wybrany najlepszym graczem turnieju półfinałowego rozegranego w Lubinie i to tam wypatrzyli go działacze Zagłębia, z którym szybko podpisał kontrakt.

Decydujący rzut

W Lubinie trafił na trenera Jerzego Szafrańca, który w „miedziowym” klubie ma status żywej legendy. To właśnie z jego pracą łączą się największe sukcesy drużyny – trzy medale mistrzostw Polski. Ich drogi skrzyżowały się w najlepszym momencie dla drużyny z Dolnego Śląska. Właśnie mija 10 lat od jednej z najbardziej niesamowitych serii w historii Superligi piłkarzy ręcznych. W finale spotkały się drużyny Zagłębia Lubin i Orlen Wisły Płock. Do rozstrzygnięcia potrzebowano aż pięciu spotkań, a decydujące starcie odbyło się w Lubinie.

Mecz w regulaminowym czasie zakończył się remisem – podobnie jak dwie dogrywki. O wyniku rywalizacji miały zadecydować więc rzuty karne. Te lepiej egzekwowali „Miedziowi” a decydujący rzut, na wagę Mistrzostwa Polski, oddał Bartłomiej Tomczak. Gdy pytamy go o pamiętny piąty mecz finałów z 2007 roku, świecą mu się oczy. – To było coś niesamowitego! – mówi uśmiechając się. – W hali, która mieściła 900 osób, było 1200 kibiców wspierających nas fantastycznym dopingiem. Gdy oglądam urywki z tamtego spotkania, to łapię się za głowę, jak to wyglądało. Fantastyczna sprawa. Na trybunach była też spora grupa mojej rodziny, to było chyba kilkanaście osób. Dokładnie pamiętam, że gdy trener Szafraniec wyznaczył mnie do ostatniej próby rzutów karnych, chciałem po prostu zdobyć bramkę. Czy czułem jakieś ogromne zdenerwowanie? Szczerze – nie pamiętam, by tak było. Do dziś dziękuje trenerowi, że to mi powierzył wykonanie tego decydującego rzutu karnego. Na pewno tamten mecz przeszedł do historii polskiej piłki ręcznej.

Żal pozostał

Po kolejnych czterech sezonach do Bartłomieja Tomczaka dociera oferta z Vive Kielce. Bogdan Wenta budował zespół, który miał zdominować rozgrywki ligowe i zawojować Europę. Skrzydłowy Zagłębia idealnie pasował do jego koncepcji gry. Sam zainteresowany nie dał się długo namawiać. Nie dość,  że będzie grał w mających mocarstwowe plany Kielcach, to jeszcze jego trener będzie szkoleniowiec reprezentacji Polski. – Długo nie zastanawiałem się nad propozycją Vive – przyznaje.

Przez pierwsze 12 miesięcy wszystko wyglądało wręcz sielankowo. Kielczanie pod wodzą Bogdana Wenty zdobyli podwójną koronę, a sam Tomczak był wiodącą postacią w zespole. Jego problemy z miejscem w składzie Vive rozpoczęły się kilkanaście dni po zakończeniu ligowego sezonu, gdy podczas meczu reprezentacji Polski z Litwą doznał poważnej kontuzji łokcia. Na parkiet wrócił dopiero w październiku. – Na pewno ten uraz, po którym musiałem przejść operację, odbił się na mojej pozycji w Kielcach. Przed kontuzją o miejsce na boisku nie musiałem się martwić – podkreśla.

Najtrudniejszy moment nastąpił w maju 2013 roku. Trener Bogdan Wenta zabrał go do Kolonii na Final Four EHF Ligi Mistrzów ale nie wystawił do meczowej „16”. Bartłomiej Tomczak w największym święcie europejskiej piłki ręcznej wziął więc udział, jako kibic. – Oczywiście, czułem wówczas duży niedosyt – mówi, zapytany o tamten turniej. – Występ na Final Four EHF Ligi Mistrzów to marzenie każdego zawodnika. Tym bardziej bolało, że byłem tam na miejscu z moją drużyną i nie mogłem jej pomóc na parkiecie. Czy był żal do trenera Wenty? Oczywiście, dziś mogę powiedzieć, że miałem żal do trenera. Chyba każdy na moim miejscu czułby się rozżalony. Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że tamten wybór Bogdana Wenty się obronił. Drużyna zdobyła  przecież trzecie miejsce – opowiada dyplomatycznie Tomczak.

Reprezentacja? To chyba zamknięty temat

Mimo, że od lat znajduje się w ścisłej czołówce polskich skrzydłowych, to próżno szukać jego nazwiska wśród powołanych do reprezentacji Polski. Ostatnio zagrał u Michaela Bieglera… w 2012 roku. Później Niemiec nie powołał go na Mistrzostwa Świata odbywające się w Hiszpanii, tłumacząc to tym, że Tomczak nie doszedł jeszcze do pełnej sprawności po kontuzji barku. Mijały jednak miesiące, a powołania przy okazji kolejnych spotkań kadry nie przychodziły. Nie pojawiły się one nawet w sezonie 2013/2014 gdy skrzydłowy wydawał się być życiowej formie. – Selekcjoner buduje swoją autorską kadrę i powołuje zawodników, którzy pasują do jego koncepcji. Ja gram dla Górnika, daję z siebie wszystko dla klubu i jeśli selekcjoner Biegler to zauważy i mnie powoła, to na pewno na zgrupowanie pojadę – mówił wówczas cytowany przez Sportowe Fakty.

Cień nadziei pojawił się dopiero gdy kadrę przejął Talant Dujszebajew. Bartłomiej Tomczak znalazł się w szerokiej kadrze zawodników powołanych na turniej kwalifikacyjny do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro, który w kwietniu ubiegłego roku odbył się w Gdańsku. Ostatecznie jednak, Kirgiz nie zdecydował się skorzystać z usług Tomczaka. – To był jeden z tych momentów, kiedy zdałem sobie sprawię, że reprezentacja to dla mojej osoby już chyba tylko przeszłość – przyznaje gorzko zawodnik Górnika Zabrze. – Iskierkę nadziei miałem jeszcze przed Igrzyskami w Rio. Gdybym dostał powołanie na okres przygotowawczy, zrobiłbym wszystko, żeby jak najlepiej zaprezentować się przed trenerem i pojechać do Brazylii. Niestety nic takiego się nie wydarzyło, i to był taki kolejny moment, który dał mi do zrozumienia, że mój czas w kadrze najprawdopodobniej minął. Musiałem się z tym pogodzić.

-Szczerze powiem, że nigdy nie czułem się pierwszym wyborem. Wiadomo, gdy ma się wparcie trenera to gra się zupełnie inaczej. Mogę powiedzieć, że ja w reprezentacji Polski takiego poczucia nie miałem i dlatego chyba nie dałem tej kadrze tyle, ile mogłem jej dać. Dziś skupiam się na jak najlepszych występach w klubie. Gdyby jednak powołanie pojawiło się, to na pewno się na nim stawię.

Stabilizacja w Zabrzu

Na Śląsk trafił w 2013 roku mimo, że z Vive Kielce łączył go jeszcze rok kontraktu. 27-letni wówczas skrzydłowy, miał jednak świadomość – w ekipie Bogdana Wenty będzie zawodnikiem numer 3 na swojej pozycji. W znakomitej formie był Mateusz Jachlewski, a pozyskany rok wcześniej Manuel Strlek okazał się być klasą samą w sobie. – To była dla mnie bardzo trudna decyzja – wspomina dziś nasz bohater. – W Kielcach spędziłem fantastyczny okres – dwa tytułu Mistrza Polski, dwa Puchary Polski i Final Four Ligi Mistrzów. Do dziś jestem miło witany w Hali Legionów. Taką decyzję trzeba było jednak podjąć.

Jak sam przyznaje w Zabrzu czuje się znakomicie i chciałby tutaj grać, jak najdłużej. – Gram tu już cztery sezony i mam nadzieję, że uda się rozegrać co najmniej drugie tyle. To moje miejsce, czuje się naprawdę świetnie.

Do przeszłości stara się nie wracać. To co się wydarzyło, od teraźniejszości i przyszłości, oddziela grubą kreską. – Przeszłość ma to do siebie, że nie da się jej zmienić. Dlatego nie tracę czasu rozmyślając nad tym, co było. Liczy się jedynie to co przed nami. Oczywiście, pewne sprawy mogły potoczyć się inaczej, ale nie mam zamiaru z tego powodu załamywać rąk. Wciąż jeszcze dużo można osiągnąć. Na tym się koncentruje!

Podobne teksty

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Dodaj komentarz!
Wprowadź imię

Artykuły

Artykuły ze strony www.johnnybet.com

SOCIAL MEDIA