Lewis Hamilton (Mercedes) nie pozostawił złudzeń i po raz kolejny okazał się zwycięzcą sesji kwalifikacyjnej przed GP Australii. Brytyjczyk przejechał najszybsze okrążenie w czasie 1:20,486 minuty. Robert Kubica (Williams) zajął ostatnie 20. miejsce z czasem 1:26,067 minuty.
Po pechowo zakończonym 3. treningu, gdzie przy zjeździe do alei serwisowej Polak zahaczył o bandę oddzielającą garaże od toru, baliśmy się, że zaważy to na formie w kwalifikacjach, formie, która i tak jest fatalna.
Nasz strach nie okazał się bezpodstawny i choć Kubica przyznał po kwalifikacjach, że w ostatnim pomiarowym okrążeniu jechało mu się bardzo dobrze, a czasu nie poprawił tylko dlatego, że „pocałował” bandę i przebił prawą tylną oponę, to faktem jest to, że Polak zamknął dwudziestoosobową stawkę i w ostatecznym rozrachunku stracił 5,6 sekundy do zwycięzcy sesji Hamiltona. Czas 1:26,067 minuty.
Główny problem leży oczywiście w samochodzie, przynajmniej tak myśleliśmy do dziś, ale niepokoi to, że 19. w kwalifikacjach Russell (Williams) był blisko 1,7 sekundy szybszy od Kubicy, a do Hamiltona ostatecznie stracił 3,9 sekundy. Oznacza to, że po raz kolejny debiutujący w stawce Brytyjczyk był szybszy od naszego kierowcy, co na pewno nie wpłynie pozytywnie na opinię i notowania 34-letniego kierowcy. Czas Russella – 1:24,360 minuty.
Co byłoby sukcesem w wyścigu? Wydaje się, że dojechać do mety i nie zostać kilka razy zdublowanym przez czołówkę. Wypadki, neutralizacje i pogoda mogą nam jednak przewrócić wyścig do góry nogami i tu upatrujemy szansę dla Williamsa, ale walczyć przynajmniej o jeden punkt będzie niezmiernie ciężko, a wręcz prawie niemożliwe.