Po pierwszej połowie nawet na Słowenii nie mogli przewidzieć, że w meczu ze Szwecją ich reprezentacja będzie mogła wrócić do meczu. Tym czasem kapitalna druga połowa sprawiła, że podopieczni Veselina Vujovicia prawie dogonili rywali. No właśnie… prawie. Szwedzi wygrali ze Słoweńcami 23:21 (16:9) i rozpoczęli zmagania w swojej grupie ME w piłce ręcznej, uzyskując komplet punktów.
Reprezentacja Szwecji zaczynała ten turniej głodna sukcesów. Ostatnim medalem tej reprezentacji na wielkiej imprezy było srebro igrzysk olimpijskich, które zdobyli cztery lata temu w Londynie. Przez kolejne lata sukcesów nie było. Miało się to zmienić na polskiej ziemi, gdzie reprezentacja prowadzona przez kapitana Tobiasa Karlsssona miała być jednym z faworytów. Na początku przyszło im się spotkać ze Słowenią – reprezentacją, która potęgą może nie była, ale nieraz potrafiła utrudnić życie faworytom.
Pierwszą bramkę w tym spotkaniu zdobyli Szwedzi. Autorem tego trafienia był Jesper Nielsen. Oba zespoły nie grzeszyły skutecznością i popełniali trochę błędów, co skutkowało kolejnymi stratami. Słoweńcom pomogła kara 2-minutowa dla Nielsena, przy której dwie bramki zdobył Gasper Marguc i było 3:2. Szwedzi jednak szybko otrząsnęli się z letargu i nawet kolejna gra w osłabieniu nie zastopowała ich skutecznego naporu, co spowodowało, że po trafieniach Andreasa Cederholma i Philipa Stenmalma „Trzy Korony” prowadziły 7:4, a trener Veselin Vujović musiał prosić o czas. Szwedzi grali bardzo dobrze w obronie i kombinacyjnie w ataku, co mogło być bardzo złą oznaką dla rywali. Gdy do tego krajobrazu gry doszła jeszcze świetna postawa w bramce Mattiasa Andersona, wiadomym było, że ten mecz może być dla Słoweńców niezwykle trudny do wygrania. To, co działo się w końcówce pierwszej części gry to był istny pokaz jasnej strony mocy szwedzkiego handballa. Od stanu 13:9 kolejne trzy bramki zdobyli podopieczni Oli Lindgrena. Słoweńcy zachowywali się, jak dzieci we mgle, a rywale wykorzystywali to bezlitośnie, prowadząc do przerwy 16:9.
Druga połowa rozpoczęła się od bramki Dragana Gajicia, ale przeciwnicy odpowiedzieli dwoma bramkami i powiększyli prowadzenie. Od tego czasu jednak szwedzka machina na chwilę się zatrzymała. Cztery bramki dla Słowenii sprawiły zmniejszenie straty do ledwie czterech goli. Podopieczni Veselina Vujovicia zaczęli grać agresywnie w obronie i – co ważniejsze – bardzo skutecznie w ataku. Gdy w 44. minucie trafił Gajić, rezultat na tablicy wynosił 19:17 i było wiadomo, że ten mecz będzie jeszcze niesamowitym widowiskiem. Komuś mogło się wydawać, że przeżywa deja vu, w stosunku do tego, co działo się blisko cztery lata temu, gdy Szwedzi po pierwszej połowie prowadzili 20:9 z Polską i tamten mecz ostatecznie zremisowali. W tym meczu scenariusz klarował się jeszcze gorzej dla Skandynawów, bo wyrównanie dla rywali padło już w 50. minucie, a jego autorem był Dean Bombac. Przez ostatnie 10 minut widzieliśmy świetną postawę obu bramkarzy, ale też sporo nerwowych błędów obu reprezentacji. „Trzy Korony” ponownie obudziły się z letargu i po golach Kondradssona i Nilssona z dystansu prowadzili 22:20. Zaraz kontaktową bramkę zdobył Gaber i końcówka meczu była niezwykle elektryzująca, a jej bohaterami stali się bramkarze. Najpierw świetnie obronił Gorazd Skof, a potem jego rywal z tej samej pozycji – Mattias Anderson – zaliczył kapitalną obronę, co sprawiło, że Szwedom nic wielkiego w tym meczu się nie stało. Ostateczny wynik meczu brzmiał 23:21!
Szwecja – Słowenia 23:21 (16:9)
Szwecja: Anderson, Appelgren – Olsson, Kallman 3, Ekberg 4/1, L. Nilsson 3, Konradsson 2, Karlsson, Jakobsson 1, Petersen 2, Stenmalm 1, Cederholm 3, Ostlund 2, Zachrisson, A. Nilsson, Nielsen 2.
Słowenia: Skok, Skof – Blagotinsek 2, Marguc 3/1, Kavticnik 1, Cingesar 2, Skube, Poteko, Miklavcić 1, Zvizej, Gaber 4, Zorman 2, Zarabec 2, Bombac 1/1, Gajić 4/2.