Mija 11 lat od śmierci Arkadiusza Gołasia – jednego z najbardziej utalentowanych polskich siatkarzy, reprezentanta Polski, młodego zawodnika, który miał przed sobą wielką karierę. Człowieka, o którym całe środowisko siatkarskie mówi jako o jednym z najbardziej pełnych życia i optymizmu. Gołaś zginął tragicznie 16 września 2005 roku.
Leciał zawsze po marzenia
Urodzony w Przasnyszu siatkarz całą młodość spędził jednak w Ostrołęce – to tam się wychował, tam też zaczynał swoją przygodę z siatkówką. Nigdy nie zapomniał o rodzinnym mieście, znajdując zawsze czas (a przecież regularnie grający w klubie i reprezentacji sportowcy nie mają go w nadmiarze), by je odwiedzić, spotkać się z uczniami miejscowych szkół i pokazywać im, że warto walczyć o marzenia, na swoim własnym przykładzie. “Jeśli na boisku czujesz się jak ptak, to poczuj, jak wspaniale jest latać, i fruń jak najwyżej po marzenia.” – mówił.
Talent rzadko spotykany
Już jako młody chłopak dał się poznać jako gracz o wielkim talencie. W połączeniu z jego pracowitością, którą podkreślają wszyscy pracujący z nim kiedykolwiek trenerzy, zwiastowało to naprawdę błyskotliwą karierę. Potwierdzeniem tych przypuszczeń zdawał się być brązowy medal Mistrzostw Świata kadetów w 1999 roku. Gołaś był ważnym punktem drużyny.
Przechodząc na seniorski poziom rozgrywek, młody środkowy nie zawiódł. Trafiając od razu do jednego z najmocniejszych wówczas klubów, jakim był AZS Częstochowa, niemal od początku odgrywał w nim jedną z główny ról. Jako zawodnik obdarzony niebywałą skocznością i dysponujący imponującym zasięgiem (Zbigniew Ambroziak mówił, że “zasięgiem stratosferycznym”), zawsze pracowity, a na boisku waleczny, odważny i w pełni oddany drużynie szybko zyskał uznanie – kolegów z boiska, ekspertów, kibiców.
Kariera nabierająca rozpędu
Szybko został dostrzeżony przez trenera reprezentacji i w 2002 roku otrzymał do niej powołanie. Stał się ważnym jej elementem nie tylko dzięki swej świetnej grze, ale także pogodnemu usposobieniu. “Nigdy w życiu nie spotkałem człowieka o tak pozytywnym podejściu do życia” – mówił o nim Łukasz Kadziewicz.
Szansa na naprawdę wielką karierę pojawiła się przed Gołasiem w 2005 roku. Wówczas otrzymał ofertę z włoskiej serie A – w tamtych latach bezapelacyjnie najlepszej na świecie. W dodatku z najlepszego klubu – miał zagrać w Maceracie. Przyjęcie takiej oferty było więc oczywistością. Transfer wywołał olbrzymie poruszenie – to miał być pierwszy polski zawodnik w tak uznanym klubie.
Zawodnik niebiańskiej kadry
Niestety, Arek Gołaś nigdy w barwach Maceraty nie zagrał. Zginął w drodze do nowego klubu. Jechał do Włoch z żoną – byli małżeństwem zaledwie od dwóch miesięcy. Na austriackiej autostradzie A2w Griffen samochód Gołasiów zjechał na prawo i uderzył w betonowe barierki. Siatkarz zginął a miejscu.
Polska siatkówka dotkliwie odczuła jego stratę. Zawodnicy o takim talencie nie zdarzają się często. W dodatku skromny, zawsze uśmiechnięty Gołaś niemal w każdym budził sympatię. W kadrze zostawił wielu przyjaciół, był także ulubieńcem kibiców. Nie sposób było przeoczyć tego w Ostrołęce w trakcie jego pogrzebu – w ostatniej drodze towarzyszyły siatkarzowi tysiące ludzi. “Z kadry Polski awansował do kadry niebiańskiej” – powiedział ksiądz, odprawiający ceremonię.
Niezapomniana “16”
Numer “16”, z którym w kadrze grał Arkadiusz Gołaś miał zostać na stałe zastrzeżony. Nie zgodziło się na to FIVB, dlatego podjęto, wydaje się, jedyną słuszną w tym wypadku, decyzję – z “16” od tej pory grał Krzysztof Ignaczak, jego najlepszy przyjaciel zarówno na boisku, jak i w życiu prywatnym. “Igła” był świadkiem na ślubie Gołasiów, mówił zawsze, że są jak rodzina.
Po Mistrzostwach Świata w 2006 roku, kiedy nasi reprezentanci zdobyli srebrny medal, na podium wszyscy stanęli w takich samych koszulkach – koszulkach z numerem “16” na pamiątkę człowieka, który, gdyby nie tragiczny wypadek, z pewnością stałby tam razem z nimi. Szczęśliwy, ale pewnie i nieco speszony całą otoczką medialną, bo zawsze powtarzał, że gwiazdą się nie czuje i nie lubił szumu wokół swojej osoby.
Również w Maceracie zdecydowano się uhonorować numer “16” – koszulkę z tą cyfrą nosili we włoskim klubie grający w nim Polacy – najpierw Sebastian Świderski, potem Bartosz Kurek.
Dowodem na to, że siatkarskie środowisko o Arku Gołasiu pamięta, jest coroczny memoriał jego imienia odbywający się od 2006 roku, zawsze jesienią, tuż przed rozpoczęciem rozgrywek PlusLigi.