Niedziela w EBL: Sensacja we Włocławku, ważna wygrana radomian

11 mar 2019, 08:30

W trzech niedzielnych spotkaniach Energa Basket Ligi nie zabrakło niespodzianki, wręcz sensacji. Mało kto się spodziewał, że Anwil w dodatku u siebie przegra z AZS Koszalin. Pierwszą wyjazdową wygraną zapisują na swoim koncie radomianie.

 

Aż 23 punkty (rekord kariery) Bartosza Bochno oraz double double Toreya Tomasa i Michaela Frasera sprawiły, że po czterdziestu minutach we Włocławku mistrzowie Polski zapisują na swoim koncie piątą porażkę w sezonie. Dla akademików to szósta wygrana.

Samo spotkanie rozpoczęło się od trafień trzypunktowych Anwilu i to gospodarze na otwarcie prowadzili 11:4. Po zagraniu Aarona Broussarda po 10 minutach było 27:19. Trójki Marka Zywerta zbliżyły AZS na dwa punkty w pierwszej fazie drugiej kwarty. Po chwili z dystansu trafił też Torey Thomas, a koszalinianie wyszli na prowadzenie! Mistrzowie Polski mieli spore problemy z konstruowaniem ofensywy. Akademicy momentami starali się to wykorzystać. Efekt? Wygrana druga kwarta 9:21 przez koszalinian. Anwil mógł liczyć na skuteczność Chase’a Simona, ale ciągle musiał gonić wynik. Dopiero późniejsza trójka Szymona Szewczyka sprawiła, że włocławianie wrócili na prowadzenie. Mecz był jednak bardzo wyrównany, bo ekipa trenera Igora Milicicia nie potrafiła uciec rywalom. Dzięki akcji 2+1 Toreya Thomasa to AZS po 30 minutach był lepszy – 62:59. Trafienia Jarosława Zyskowskiego w czwartej kwarcie doprowadziły do kolejnego remisu. Nie robiło to wrażenia na drużynie z Koszalina, która grała cierpliwie, wymuszała faule i ciągle była na prowadzeniu. W końcówce ważną trójkę trafił znowu Bochno, a AZS miał aż osiem punktów przewagi. Anwil gonił do samego końca, a w ostatniej akcji do dogrywki mógł doprowadzić Zyskowski.

 

ANWIL WŁOCŁAWEK – AZS KOSZALIN 77:80 (27:19, 9:21, 23:22, 18:18)

Anwil: Simon 27, Lichodiej 16, Zyskowski 13, Broussard 6, Almeida 5, Czyż 4, Łączyński 3, Szewczyk 3, Sobin 0.

AZS: Bochno 23, Thomas 18, Surmacz 17, Fraser 11, Zywert 6, Brandon 3, Czujkowski 2.

 

W spotkaniu Kinga z MKS-em szybko rozpoczęło się od prowadzenia od prowadzenia 12:0 na początku spotkania. Dopiero wtedy ekipa z Dąbrowy zaczęła punktować i zmniejszać straty. W zespole MKS-u za punktowanie wziął się głównie Cleveland Melvin. Gdy w trzeciej kwarcie mogło się wydawać, że MKS powoli wraca do gry szybka seria 10:0 Kinga ustawił spotkanie. Prowadzenie 44:26 to było za wiele dla przyjezdnych. Dzięki trafieniu Justina Wattsa w trzeciej kwarcie przewaga gospodarzy nadal rosła. Później ekipa trenera Jacka Winnickiego co prawda potrafiła zanotować serię 6:0, ale ona tylko minimalnie zmniejszała ich straty. Po kolejnych trafieniach Pawła Kikowskiego oraz Mateusza Bartosza po 30 minutach było 78:55. Obaj trenerzy w ostatniej kwarcie mogli swobodnie korzystać z rezerwowych, bo wynik nie ulegał wielkiej zmianie. Szczecinianie pozwalali sobie nawet na efektowne akcje, nawet gdy MKS zaczął się zbliżać.

 

KING SZCZECIN – MKS DĄBROWA GÓRNICZA 99:84 (25:19, 30:13, 23:23, 21:29)

King: Paweł Kikowski 25, Jakub Schenk 12, Matrynas Paliukenas 12, Justin Watts 12, Mateusz Bartosz 11, Łukasz Diduszko 9, Dominik Wilczek 7, Tauras Jogela 6, Martynas Sajus 4, Chaz Williams 1, Maciej Majcherek 0.

MKS: Cleveland Melvin 26, Mathieu Wojciechowski 15, Adris De Leon 15, Mateusz Zębski 11, Szymon Łukasiak 10, Michał Gabiński 4, Jakub Kobel 1, Ben Richardson 1, Radosław Chorab 0.

Radomianie nieźle rozpoczęli to spotkanie, a po kontrze Dudy Sanadze prowadzili 5:0. Później dobrze prezentował się też Carl Lindbom, a po zagraniu Obiego Trottera przewaga wzrosła do dziewięciu punktów. Ekipa trenera Roberta Witki dodatkowo trafiała z dystansu – dzięki akcji Cullena Neala po 10 minutach było 28:14. W drugiej kwarcie Spójnia odrobiła część strat, bo trójki trafiali Piotr Pamuła i Hubert Pabian. W pewnym momencie stargardzianie przegrywali już tylko pięcioma punktami, ale kilka szybkich ataków i trafień Sanadzego sprawiały, że to goście kontrolowali wynik. Po pierwszej połowie HydroTruck wygrywał 48:36.

W trzeciej kwarcie zespół trenera Kamila Piechuckiego zanotował małą serię 6:0 i dzięki temu zbliżył się ponownie na zaledwie pięć punktów. Późniejsze trafienie Piotra Pamuły oznaczało, że przegrywał już tylko punktem, a akcja Dawida Bręka dała mu minimalne prowadzenie. Ostatecznie dzięki Arturowi Mielczarkowi to radomianie po 10 minutach wygrywali 65:63. W czwartej kwarcie zespół trenera Witki uciekał, bo ważne rzuty trafiali ponownie Lindbom i Mielczarek. Sytuację starali się jeszcze zmieniać Piotr Pamuła i Rod Camphor, ale nie byli w stanie doprowadzić już chociażby do remisu.

 

SPÓJNIA STARGARD – HYDROTRUCK RADOM 80:83 (14:28, 22:20, 27:17, 17:18)

Podobne teksty

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Dodaj komentarz!
Wprowadź imię

Artykuły

Artykuły ze strony www.johnnybet.com

SOCIAL MEDIA