Kolejnym gościem serii “Poznaj Siatkarza” jest amerykański libero, Dustin Watten. Zbobył serca siatkarskich kibiców nie tylko w Polsce. W tym wywiadzie porozmawialiśmy o pierwszych krokach w siatkówce, byciu mentalnym trenerem i o… zakładaniu zespołu disco-polo.
You can find english version HERE!
Aneta Horbowicz: Nie nudzisz się podczas tej kwarantanny.
Dustin Watten: Właśnie teraz jest bardzo dużo do zrobienia. Wymyślałem różne rzeczy, które mogłyby pomóc sportowcom, jak rozmowa o sposobie myślenia, nastawieniu.
Skąd tak właściwie wziął się pomysł pomocy młodym atletom w radzeniu sobie z negatywnymi emocjami na boisku?
To pytanie słyszę każdego dnia. Wiele ludzi pyta mnie jak być lepszym, jak grać z większą pasją i miłością zamiast stresu. Podczas kwarantanny zacząłem organizować spotkania online i zacząłem rozmawiać z dziećmi i z klubami. Później zaczęły do mnie pisać uczelnie, żebym w tym czasie porozmawiał ze sportowcami o nastawieniu i sposobie myślenia.
Masz też świetny odzew od tych sportowców. To musi być niesamowite uczucie być dla nich taką inspiracją.
Chociaż tyle mogę zrobić. Chcę być w stanie coś dać od siebie, jeśli mam być dla ludzi idolem. Chciałbym świecić jasnym światłem nie tylko jako sportowiec, ale jako ktoś, kto może być mentorem, który pomoże im się rozwijać.
Dajesz wsparcie, ale i je dostajesz. Tak jak było na przykład w przypadku sytuacji z Twoim kontraktem w Katowicach.
Mam wiele szczęścia, że dostaję tyle wsparcia i miłości. Zwłaszcza w tym czasie nie zaskoczyło mnie to ze względu na Polaków. Uważam, że Polacy walczą o to, co słuszne. Są bardzo uprzejmi, ale kiedy dzieje się coś niewłaściwego, staną w obronie sprawiedliwości, będą walczyć. Dlatego jestem szczęśliwy i zaszczycony, że tak wielu Polaków staje po mojej stronie wobec mojej sytuacji w Katowicach.
W tej sytuacji walczysz nie tylko dla siebie, ale też dla kolegów.
Dokładnie. Takiego zachowania, przed moim przyjściem i teraz w czasie COVID-u, wszyscy moi koledzy doświadczyli i to się nie skończy. Wszyscy moi koledzy z drużyny rozmawiali ze mną prywatnie i bardzo chcą mnie wesprzeć, ale też boją się, że w każdym momencie ich kontrakt też może być zerwany. Przez to, co przytrafiło się mnie, Kohutowi i Buchowskiemu (Buchowski i Kohut ostatecznie doszli do porozumienia z GKS-em Katowice i dalej będą bronić barw klubu – przy. red.)… Mieliśmy kontrakt na przyszły sezon i postanowiono go rozwiązać. Nie ma w tym drugiego dna. To decyzja jednego człowieka. Wszyscy moi koledzy z drużyny w ciągu tego sezonu grali z radością. Teraz każdy obawia się nawet mówić.
Jedyne co wiem, to to, że będę walczył. Ryzykuję swoją karierę, bo teraz rynek libero jest zamknięty albo już się zamyka. Więc im dłużej czekam, tym mam mniej szans, żeby mieć pracę w przyszłym roku. To naprawdę pech, bo myślę, że osiągnąłem rzeczywiście dobry poziom. Ważniejsze jest dla mnie to, żeby walczyć dla moich kolegów z drużyny, dla kibiców, bo zdaje się, że jeśli to będzie się przytrafiać, za rok, może dwa, nie będzie siatkówki w Katowicach. Trzeba walczyć dla miasta Katowice, ale też dla młodszych polskich zawodników, którzy mogliby się znaleźć w takiej sytuacji. Mam nadzieję, że jako kraj, jako liga wstaniemy i powiemy, że to nie jest właściwe. Że takie akcje nie mogą mieć miejsca, zamiast pozwolić, żeby to się powtarzało.
Wygląda na to, że twoi koledzy z drużyny są bardziej jak rodzina.
Dla mnie są. Kiedy przyjechałem do Katowic, nie miałem rodziny, nie miałem dziewczyny. Klub stał się dla mnie rodziną, bo to ludzie, których cały czas widuję. Myślę też, że najlepszym sposobem, żeby pracować jako drużyna, jest zbudowanie większego zaufania niż jak tylko na poziomie koleżeńskim. Żeby naprawdę kochać się i wspierać. My to poczuliśmy i zobacz co udało się nam osiągnąć. Nie mieliśmy największych nazwisk w porównaniu do innych drużyn. Dalej mieliśmy świetnych zawodników, byliśmy w stanie wiele osiągnąć właśnie przez ten rodzaj więzi. Dzięki tej rodzinie, którą stworzyliśmy w tym roku bardzo szybko.
I widać było drużyny, które nie dały rady, ale też było sporo drużyn z wielkimi graczami i dużymi budżetami i nie widzieliśmy rezultatów. Jest kilka sposobów, żeby naprawdę zbudować zespół. To nie jest łatwe, ale na szczęście my mieliśmy świetną wizję od naszego trenera. Wykonał świetną pracę i dał nam podstawy, fundament. Pozwolił nam grać swobodnie grać zamiast nas ograniczać. Ma naprawdę świetną głowę do gry.
Skoro mowa o drużynie. Kto jest najbardziej szaloną osobą w grupie? (śmiech)
Myślę, że Janek Nowakowski i ja (śmiech). Patrzymy na życie w trochę inny sposób. Kiedy niektórzy w niedzielny poranek chcą spać, my postanowiliśmy, że wskoczymy do lodowatej wody w jeziorze (śmiech). Prowadzimy bardzo fajne rozmowy na temat filozofii, fizyki kwantowej, o różnych drogach życiowych i o ich realizowaniu. Nasze życie nie kręci się wyłącznie wokół siatkówki. W naszych życiach jest znacznie więcej niż tylko siatkówka. Powinniśmy spędzać więcej czasu też na uczeniu się.
Pomówmy teraz właśnie o filozofii. Jak stoicyzm stał się częścią Twojego życia?
To zaczęło się rok przed moim przyjściem do Radomia. Byłem we Francji i moja drużyna była w trudnej sytuacji. Nie wiedziałem co robić, chciałem odejść. Wszystko było takie trudne. Miałem dziewczynę i się rozstałem. Drużyna, w której byłem, przegrywała. Nie dogadywałem się z zawodnikami, trenerem i po prostu nie mogłem być szczęśliwy. Wszystko poza moją kontrolą nie grało z moimi osobistymi preferencjami. Pamiętam myślenie „Jak mogę być szczęśliwy? Czy mogę być szczęśliwy?”. Wtedy zadzwoniłem do mojego agenta z nastawieniem ”Chcę odejść, chcę wyjechać, nie mogę tu dłużej być, nie mogę być szczęśliwy”. Zacząłem czytać książkę o stoicyzmie – „Rozmyślania” Marka Aureliusza. Zrozumiałem, że rzeczywistość nie powinna dyktować jak szczęśliwy jestem lub jak pewnie czuję się w poszczególnych dniach. To ja decyduję jak odbieram rzeczywistość i jaki sposób wybiorę. Wcześniej wybierałem życie jako ofiara. To zmieniło wszystko. Potem sezon był świetny. Dalej nie wygrywaliśmy wielu meczów, ale każdy dzień był dla mnie najlepszym dniem kiedy zrozumiałem, że wybór należy do mnie.
Sam też medytujesz. Co mógłbyś poradzić osobie, która chciałaby zacząć przygodę z medytacją? Domyślam się, że nie jest tak łatwo zacząć.
To kolejna rzecz, która łączy mnie z Jankiem. Uważam, że jeśli chcesz żyć pełnią życia, robić to, co kochasz z większą pewnością, miłością i zaangażowaniem – medytuj. Jeśli nie chcesz się zrelaksować, nie musisz tego robić. Kiedy medytujesz, jesteś zdolny wytworzyć więcej dystansu między bodźcem a odpowiedzią. W siatkówce bodźcem może być puszczenie asa cztery razy z rzędu, więc reagujesz. Krzyczysz, rzucasz piłką albo uspokajasz się i jesteś w pełni obecny. Bo kiedy jesteś obecny, jesteś pewny siebie i skupiony do granic możliwości. A kiedy już jesteś pewny i skupiony, najprawdopodobniej będziesz grać świetnie. Tak często w życiu reagujemy zamiast odpowiadać. Kiedy jesteś zdolny odpowiedzieć, jesteś zdolny, żeby dać sobie sekundę lub dwie, żeby zadać sobie pytanie jak chcesz się zachować w tej sytuacji. W mojej sytuacji w Katowicach najprościej byłoby, gdybym krzyczał, był zły, obrażał prezesa. Ale dzięki medytacji chcę mieć ten dystans, żeby się nie złościć i nie atakować nikogo personalnie. Chcę dowiedzieć się jakie są moje prawa, co mówi polskie prawo. Później chcę się dowiedzieć czy mogę wrócić i robić to, do czego się zobowiązałem i zarabiać pieniądze. Bo, jeszcze raz, chcę zarabiać, chcę wrócić i grać. To wydaje się być jasne.
Więc to również pomaga Ci na boisku.
Dokładnie. Im więcej medytuję, tym lepiej gram. Na początku byłem nieco zdenerwowany, bo trochę zajęło mi to ogarnięcie się. Jak już mi się udało, trochę minęło odkąd grałem w siatkówkę, może miesiąc. Więc byłem zestresowany. Zacząłem medytować godzinę każdego dnia. Chciałem czuć się silny, więc zacząłem mierzyć wyżej, medytować więcej niż godzinę. I czułem się dużo bardziej skupiony i wolny. Puszczanie asów, niepodbijanie piłki… Przestałem się na tym skupiać i zdałem sobie sprawę, że najważniejszą piłką dla mnie jest następna piłka. Żeby przy kolejnej być dobrym, musiałem zapomnieć o poprzedniej lub wybaczyć sobie, że nie obroniłem jej najlepiej.
Mówiąc o stylu życia. Kilka lat temu zacząłeś być vege po przeczytaniu „Ukrytej prawdy”.
To tak jakby początek mojej ciekawości. Zawsze byłem ciekawy lepszego dnia. Tego roku chciałem nauczyć się więcej i zobaczyć inne punkty widzenia. Na początku miałem czytać więcej o psychologii sportowej i nastawieniu. Potem podniosłem książkę, która myślałem, że jest właśnie o nastawieniu, a okazało się, że jest życiorysem pewnego mężczyzny i opisem jego drogi od bycia chorym i otyłym do bycia zdrowym i jednym z najlepszych triatlonistów na świecie. Twierdził, że wszystko zawdzięcza diecie opartej na warzywach. Ta historia miała tak wiele sensu, było tyle podobieństw do mojej historii. Wtedy zdecydowałem, że spróbuję. Jeśli by nie wyszło, mógłbym wrócić do jedzenia mięsa. Ale czułem się dobrze, czułem, że miałem więcej energii. Wyglądało na to, że regenerowałem się szybciej, byłem mniej zmęczony, nie musiałem ucinać drzemek. I wydawało się również, że mogę podnosić te same ciężary na siłowni.
Nigdy nie myślałem o byciu weganem lub wegetarianinem. Wcześniej, kiedy myślałem o wegetarianinie, myślałem o hippisie na Woodstocku – bardzo chudym, kochanym, ale może nie o człowieku sportu. Zmieniłem zdanie po przeczytaniu tej książki. To było dziwne, niezwykłe, że ktoś mógłby osiągnąć taki sukces. Uwierzyłem, że to mógłby być kolejny szczyt. Byłem pewny, że nikt ze świata siatkówki tego nie zrobił, więc jeśli to wyjdzie, osiągnę znacznie wyższy szczyt. I spróbowałem. Po prostu musisz mieć tą ciekawość, otwarty umysł, że może rzeczywiście jest lepsza droga. Ja tą ciekawość staram się utrzymać. Nawet teraz nie wiem wszystkiego, dalej jest mnóstwo rzeczy, które mógłbym zrobić inaczej. Dlatego zawsze staram się czytać i testować to na sobie.
Wróćmy do naszego kraju. Wiele razy przytaczasz „polski charakter”.
Polska to mój drugi dom, ale może pewnego dnia zostanie tym pierwszym. Kiedy podróżuję, widuję wielu ludzi i obserwuję to, jak się zachowują. Jak mówią, jak spędzają swój czas, ile czasu spędzają z rodziną lub sami i z tego się uczę. I od pierwszego dnia w Polsce z Żalińskim – wiesz, miał ten duży, głupkowaty uśmiech na twarzy – poczułem się jak w domu. Każdy zawodnik z Polski, z którym pracowałem, każdy polski kibic, ale też każdy polski trener – każdy z nich chce jak najlepiej dla innych ludzi. W Kalifornii ludzie też tak się zachowują, ale tylko kiedy sami mogą na tym skorzystać. Tego roku nauczyłem się sporo o różnych wojnach. Myślę, że wiele cech rodzi się właśnie w takich trudnych momentach. Zdajemy sobie sprawę, że najważniejsze jest to, żeby kochać i wspierać się nawzajem. Kiedy masz coś do zrobienia, robisz to najlepiej jak potrafisz. Tego właśnie doświadczyłem ze strony Polaków. Naprawdę dobre, silne charaktery. Ludzie, którzy są kochani i ufni. Mam wielkie szczęście, że mogłem spędzić w Polsce trzy lata. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jadę do Katowic, byłem naprawdę szczęśliwy, że będę mógł żyć w Polsce wśród Polaków.
To naprawdę piękne. A co Cię tutaj najbardziej irytuje?
Kiedy pytam ludzi, czy lubią disco polo, a oni mówią, że nie (śmiech). Przecież wiem, że to kłamstwo. Każdy kocha disco polo, może tylko na weselach po kilku drinkach (śmiech). Uważam, że to naprawdę zabawne, kiedy ludzie mówią „nie”, a gdzieś w środku kochają disco polo. Ale tak naprawdę ciężko znaleźć mi coś złego w Polsce. Kiedy grałem w innych krajach, było naprawdę ciężko, ale tu w Polsce jedyne co mnie zaskoczyło to to, że niektórzy ludzie mówią źle o Radomiu, a Radom jest miejscem, gdzie czułem się najbardziej kochany. Sytuacja, w której naprawdę byłem zaskoczony, to ta z Katowicami, kiedy obudziłem się i miałem zerwany kontrakt.
Wspomniałeś o disco-polo (śmiech). Czy ta muzyka znajduje się na waszej playliście w szatni? (śmiech)
W Radomiu graliśmy sporo disco-polo, kiedy Bartek Bołądź był DJ-em (śmiech). Tu, w Katowicach DJ-em jest Buchowski i gra dużo muzyki house, którą też kocham. Ale to było zabawne, kiedy przez meczami w Radomiu graliśmy disco polo a ja nie miałem pojęcia o czym to jest.
Wróćmy trochę do siatkówki. Twoja kariera wystartowała dosyć późno. Ale jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane właśnie z siatkówką?
Pamiętam jak grałem w szkole podczas roku szkolnego, a potem latem, każdego dnia chodziłem na plażę z moim tatą i traciliśmy dużo czasu z kilkoma innymi znajomymi. Chodziłem na plażę, przegrywałem i złościłem się. Powoli zrozumiałem, że wcale nie miałem lepszego nastawienia. Po prostu przegrywałem i się wściekałem. Myślę, że tak wyglądała moja kariera, znajdowałem sposób, żeby się podnieść i tak w kółko. To w jakimś sensie dało mi podstawy, bo dalej przegrywam, ale wiem, że mam tę moc, żeby się podnieść a nie odejść.
Więc pobyt w tak wielu ligach jak fińska, brazylijska, francuska, niemiecka czy polska nauczyły Cię jak przegrywać i się po tych przegranych podnosić?
Najważniejsze, żeby nauczyć się odpowiadać na porażki, bo zawsze będziemy przegrywać. Myślę, że najlepsi gracze odpowiadają i są bardziej kreatywni i intencyjni. Znajdują prawdę w porażkach, kiedy muszą się poprawić indywidualnie lub jako drużyna.
A kiedy zdałeś sobie sprawę, że siatkówka jest tym, co chcesz w życiu robić?
Dla Amerykanów to bardzo interesujące, bo w Polsce nie zdajesz sobie sprawy, że możesz być profesjonalistą. Kiedy grasz jak jesteś młodszy, grasz bo to dobra zabawa. Nie rozumiesz, że jest możliwość gry profesjonalnej. Pierwszy raz pomyślałem o takiej możliwości kiedy grałem na amerykańskim podwórku i zdałem sobie sprawę, że wszyscy moi koledzy z drużyny grali profesjonalnie. Każdego roku, kiedy grałem na kontrakcie, podpisywałem pierwszą zaoferowaną mi umowę. Zawsze się stresowałem, że tej kolejnej nie dostanę, więc to co podpisałem w Brazylii pozwoliło mi zrozumieć, że może jest kariera dla mnie.
Więc który mecz zatrzymasz w swoim sercu na zawsze?
Może mecz z Polską, którego polski kibice nie chcą pamiętać (śmiech). Dla mnie był to mecz o brąz Ligi Światowej 2015. To był pierwszy raz, kiedy podróżowałem z tym zespołem. Nie trenowałem nawet z tą drużyną wcześniej. Ale kiedy William Priddy był tak kontuzjowany, że zdecydowano, że nie chcą, żeby podróżował, na siłowni zostało dwóch, ja i inny libero. Skończyło się tak, że wybrali mnie. Byłem tam, żeby rozweselać drużynę. Byłem szczęśliwy, że wrócę do Brazylii, a wtedy Erik (Erik Shoji – przyp. red.) złapał kontuzję i nie mógł wrócić na boisko, więc ja musiałem grać. I zagrałem naprawdę dobrze, zagrałem dobrze przeciwko Polsce. To była świetna zabawa, możliwość bycia na boisku, żeby pomóc drużynie. Przedtem trenowałem sześć lat z reprezentacją USA i nigdy z nimi nie podróżowałem.
Zbliżamy się do końca naszej rozmowy, więc pozwolę sobie zadać jeszcze jedno pytanie. Całkowicie inne od poprzednich. Gdybyś mógł cofnąć się w czasie, żeby coś zmienić lub powtórzyć, co byś wybrał?
Wiesz, wydaje mi się, że Polacy nie wiedzą zbyt wiele o moim życiu jak byłem młodszy. Bo teraz jestem czysty, nie piję, nie jem mięsa, wydaję się być całkiem fajnym gościem. Ale kiedy byłem młodszy, byłem przeciwieństwem siebie. Byłem naprawdę agresywny, piłem, imprezowałem. Nadal nie chciałbym tego zmienić, bo to mnie ukształtowało. Jeśli mógłbym coś komuś zasugerować, zwłaszcza młodszemu sobie, zasugerowałbym, żeby częściej medytować.
Pytania od kibiców:
W jakim filmie lub książce chciałbyś się znaleźć?
W „Rozmyślaniach” Marka Aureliusza. Był ostatnim z pięciu dobrych Cesarzy Rzymskich. Rządził bardziej filozofią niż wolą. Ta książka nie miała być książką. To był dziennik dla niego samego, by upewniać się że obstaje przy swojej filozofii. Zawsze stawia społeczność, swoją rodzinę przed swoimi pragnieniami. Chciałbym być tam z nimi, żeby zrozumieć jego myśli. Bo jako Cesarz Rzymski miał dostęp do wszystkiego, ale częściej niż często oddałby wszystko, odrzuciłby swoje pragnienia dla korzyści ludzi wokół niego.
Czy jest jakaś amerykańska rzecz, za którą w Polsce tęsknisz?
Zawsze będzie coś, za czym tęsknię, ale nigdy się na tym nie skupiam. Kiedy skupiamy się na braku czegoś, czujemy się jakbyśmy coś tracili. Więc zawsze staram się skupiać na dobrych rzeczach. Poznaję wspaniałych ludzi, przyjaciół na całe życie. Żyję w różnych krajach z innymi walorami, o innym klimacie, z różnym jedzeniem jak pierogi. I poznałem inną muzykę jak disco polo (śmiech).
Drużyna marzeń?
Na ataku Mariusz Wlazły, Micah Christenson na rozegraniu, Karol Kłos i Max Holt na środku, Ebadipour i Żaliński na lewym. Nie mógłbym się zdecydować na libero, więc Zatorski i Wojtaszek musieliby zagrać w papier, kamień, nożyce.
Wymarzone wakacje?
Moje wymarzone wakacje byłyby gdzieś blisko natury.
Co byś robił, gdyby nie siatkówka?
(śmiech) Może byłbym mnichem. Zawsze myślałem o wyjeździe i życiu w Azji, o życiu z najmniejszym majątkiem i zobaczyć jak by wyglądało. Jestem przyzwyczajony do zachodniego stylu, czyli do zarabiania pieniędzy i zdobywania rzeczy. A życie mnicha polega na tym, że oddajesz rzeczy, które masz i tak żyjesz. Myślę, że byłoby to bardzo interesujące.
Kot czy pies? Kot
Książka czy film? Książka
Rozmawiała Aneta Horbowicz