Jan Król – atakujący VERVY Warszawa ORLEN Paliwa to zawodnik, który na siatkarskim parkiecie pokazał się z bardzo dobrej strony. Ale jak zaczęła się u niego przygoda z siatkówką? W rozmowie z naszą dziennikarką opowiedział o początkach drogi w sporcie, kto jest największym zgrywusem w drużynie, żeglarstwie i cierpliwości.
Aneta Horbowicz: Start tego sezonu był dla Ciebie trochę burzliwy. Początek w Chrobrym, później Projekt Warszawa.
Jan Król: Lubię, jak dużo się dzieje i każdy sezon jest inny. Nie pierwszy raz zmieniałem klub w trakcie rozgrywek, więc wiem jak zachować spokój.
A.H.: Cieszysz się z powrotu do Warszawy?
J.K.: Oczywiście, że tak. Warszawa to nasza stolica, dużą część życia spędziłem w Warszawie. Sam jestem z oddalonego zaledwie 50 km Sochaczewa.
A.H.: Widać też, że w samej VERVIE panuje bardzo dobra atmosfera. Z kim najszybciej złapałeś kontakt? Kto jest największym zgrywusem w drużynie?
J.K.: Kto jest największym zgrywusem? Oczywiście Damian „Mały” Wojtaszek. Potrafi na tyle dobrać poziom żartu, że każdy się śmieje a chyba nikt nie obraża. Jednocześnie bardzo często motywuje w ten sposób do większego zaangażowania na treningach. Nasz mały drugi kapitan.
A.H.: Zaczynając od początku. Jak wspominasz swoje pierwsze kroki w siatkówce?
J.K.: Na poziomie lokalnym byłem jednym z lepszych, ale zderzyłem się z rzeczywistością, kiedy pojechałem do Warszawy i zobaczyłem, jak chłopaki w moim wieku technicznie odbijali. Wiedziałem, że muszę to nadrobić. Gdy trafiłem do SMS-u w Spale, siatkarsko byłem pierwszy do wyrzucenia. Zostałem do końca i z czasem stałem się pierwszym atakującym.
A.H.: A czy już jako młodziutki chłopak miałeś w głowie myśl, że chcesz być właśnie sportowcem a nie np. strażakiem?
J.K.: Strażakiem nigdy raczej nie, raczej księdzem. Przeszło mi. A ze sportem zawsze byłem jakoś związany. Trenowałem judo, pływanie, lekkoatletykę, piłkę nożną i dopiero trafiłem na siatkówkę. Teraz doszło jeszcze żeglarstwo, sportowym zacząłem się interesować od niedawna. Rekreacyjnie w sercu było od bardzo dawna.
A.H.: W którym momencie stwierdziłeś, że siatkówka to właśnie to, co chcesz robić w życiu?
J.K.: Chyba w gimnazjum, jak widziałem mecz Politechniki z AZS-em Częstochowa, w którym wtedy grał ś.p. Arkadiusz Gołaś. To był zawodnik, który wywarł na mnie ogromne wrażenie.
A.H.: Miałeś też epizod w siatkówce plażowej.
J.K.: Epizod (uśmiech).W debiutanckim sezonie 7-8 miejsce w kraju to bardzo dobry wynik. Beach volley daje bardzo dużo wolności, ale trzeba być wszechstronnym. Turnieje odbywają się w różnych miejscach, trwają 2/3 dni. Czasami świeci słońce, ale też czasami pada deszcz, a grać trzeba. Ostatnie okresy letnie spędzałem na Monta Beach Volley Club. Prowadziłem tam zajęcia, ale sam też dużo grałem.
A.H.: Jeżeli chodzi o takie mniej przyjemne rzeczy… Jaki był najtrudniejszy moment w Twojej karierze?
J.K.: Kiedy zastanawiałem się, czy to już koniec. Czy nie jestem w stanie pomóc swoimi umiejętnościami w żadnym klubie.
A.H.: To dość przytłaczające uczucie. Co Ci pomogło w przezwyciężeniu tego?
J.K.: Cierpliwość. To prawda, że czasami trzeba zrobić krok wstecz, żeby potem pójść naprzód.
A.H.: Jesteś osobą, którą często dopada stres, czy raczej mocno się nie przejmujesz?
J.K.: Każdego dopada stres. Kwestia jak sobie z nim radzisz. Ja staram się pamiętać o jednej zasadzie. Jeżeli masz problem i możesz coś z nim zrobić, to to zrób i już nie masz problemu. Jeśli nic nie możesz zrobić, to musisz to zaakceptować. Proste w teorii.
A.H.: Odbiegając od tematu. Sportowiec wege. W jednym z wywiadów wspominałeś, że to po prostu kwestia wyboru. Często spotykasz się ze zdziwieniem lub zachwytem?
J.K.: Na każdym kroku spotykamy się ze sztuką wyborów. Ja zdecydowałem, że nie chcę jeść zwierząt. Z zachwytem się raczej nie spotykam, ale ze zdziwieniem już prędzej. Staram się wtedy tłumaczyć powody, którymi się kieruję. To jest dobra droga. Myślę, że każdy chociaż trochę powinien się nad nią zastanowić.
A.H.: Wspominałeś wcześniej o żeglarstwie. To jest coś, co pozwala Ci się trochę odciąć od rzeczywistości?
J.K.: Oj tak. Może nie od rzeczywistości, bo na jachcie, trzymając ster, musisz być bardzo przytomny i przewidywać wiele czynników. Mi osobiście daje dużo wolności. A poczucie, że nie kierunek wiatru a ustawienie żagli wpływa na to, gdzie płynę, buduje przeświadczenie, że również w życiu codziennym jestem w stanie dostosować się do sytuacji i dalej realizować swój cel.
A.H.: I już ostatnie na koniec. Do jakiej fikcyjnej postaci byś się porównał lub jaka piosenką byś się określił? (śmiech)
J.K.: Magic Mike (śmiech). Nie mam zielonego pojęcia, może Vaiana (śmiech). A piosenek mi bliskich jest zbyt wiele, nie jestem w stanie wybrać jednej.
Pytania od kibiców:
Przedmeczowa playlista Janka Króla?
Zapraszam na moją play listę na Spotify, tam jest play lista „game”.
Król jest królem również na boisku?
Siatkówka to gra zespołowa, nie ma miejsca dla indywidualistów.
Ulubiona bajka z dzieciństwa?
Yattaman.
Miejsce, które chciałbyś kiedyś odwiedzić?
Jest wiele takich miejsc. Co więcej, chciałbym do nich dopłynąć. Chciałbym na żywo zobaczyć Jezusa w Rio, wciąż nie byłem w Barcelonie…
Pytania od dziennikarzy, które denerwują najbardziej?
Pytania (śmiech).
Krówki czy czekolada?
Czekolada.
Czy planujesz jeszcze jakieś tatuaże?
Tak, planuję.
Cytaty na instastory mają jakieś znaczenie?
Oczywiście, że maja!
Królewski Dream Team?
Mój!
Masz jakąś ksywkę w drużynie?
Jasiu.
Najlepszy mecz w karierze?
Mecz z ZAKSĄ w tym sezonie.
Rozmawiała Aneta Horbowicz