Pierwszy mecz półfinałowy dla żadnej z ekip nie był ani specjalnie łatwy ani przyjemny. No… może przyjemny dla Niemców – na sam koniec dogrywki, kiedy mogli podnieść ręce w górę, świętując awans do wielkiego finału.
Już od pierwszych sekund na parkiecie panowała nerwowa atmosfera. Oba zespoły nastawione były na twardą walkę. Spowodowało to, że już w pierwszych 8 minutach widzieliśmy… 8 rzutów karnych, z czego tylko jeden nie został wykorzystany. Zanotowaliśmy również sporo wykluczeń.
Taki styl gry musiał w końcu spowodować, że ktoś „pęknie”. Przestój rzeczywiście zdarzył się Norwegom, którzy zagrali niesamowicie nieskutecznie. Na tyle, że kilka razy, w krótkim okresie czasu, zdarzyło im się rzucić zupełnie obok bramki. Wykorzystali to Niemcy, którzy stworzyli sobie dosyć wysoką, czterobramkową przewagę 9:5.
Gdy wydawało się, że szczypiorniści zza naszej zachodniej granicy zaczynają kontrolować mecz, dał o sobie znać Ole Erevik. Bramkarz Skandynawów zanotował kilka fenomenalnych interwencji. Popisali się również jego koledzy w ataku. Dzięki skutecznej i – trzeba zaznaczyć – niezwykle efektownej grze – przynajmniej na moment wyprowadzili Norwegię na prowadzenie. Przy okazji zdobywając kilka niesamowitych goli po wymierzonych do granic perfekcji technicznych rzutach.
Ostatecznie jednak w końcówce pierwszej połowy Niemcom udało się odzyskać prowadzenie. Do szatni na przerwę schodzili zatem minimalnie prowadząc 14:13.
Druga część spotkania rozpoczęła się podobnie jak pierwsza – od 3 rzutów karnych w niespełna 3 minuty. Tym razem jednak obyło się bez aż tak ostrej gry, żadna z drużyn nie odskoczyła też na większą liczbę punktów.
Wynik wciąż oscylował na granicy remisu, a prowadzenie przechodziło tylko z jednej strony na drugą. Popisowo sprawowali się bramkarze – Ole Erevik i Andreas Wolff. Zawodnicy ofensywni również pokazywali umiejętności z najwyższej półki.
W końcu jednak któraś z ekip musiała się pomylić. Zrobili to Niemcy, gdy w 51. minucie na ławkę kar odesłany został Julius Kuhn, a przy okazji Norwegowie wyszli na dwubramkowe prowadzenie.
Niemcy mieli kilka okazji na odrobienie strat. Za każdym razem jednak na ich drodze do sukcesu stawał Ole Erevik, będący dziś jednym z najjaśniejszych punktów na parkiecie. Innym czynnikiem, który o mało walnie nie przyczynił się do porażki Niemców był pośpiech. Po przejęciu piłki nasi zachodni sąsiedzi próbowali jak najszybciej rzucić, a to nie wychodziło im najlepiej.
Na kilkadziesiąt sekund przed końcem podstawowego czasu meczu Niemcom w końcu udało się przeprowadzić spokojną akcję, którą bramką zakończył Rune Dahmke. Chwilę później Norwegowie zostali zatrzymani, co zaowocowało remisem 28:28 po 60 minutach gry.
A zatem o zwycięstwie i awansie do finału zadecydować miała dogrywka. W niej ponownie żadna z drużyn nie umiała wyjść na choćby 2 bramki prowadzenia. Tym razem to jednak Niemcy mieli tą minimalną przewagę, a Norwegowie musieli gonić. Po 5 minutach dogrywki sytuacja nie uległa zmianie, a nasi zachodni sąsiedzi prowadzili 31:30.
Druga część dogrywki rozpoczęła się od znakomitej interwencji Norwegów, którzy nie pozwolili swoim rywalom na odskoczenie, a już po chwili – po rzucie Magnusa Jondala – wyrównali stan rywalizacji.
Ostatecznie w ostatniej sekundzie dogrywki bramkę na 34:33 zdobył Kai Hafner, dając Niemcom zwycięstwo w meczu. To nasi zachodni sąsiedzi zagrają zatem o złoto EHF EURO 2016 ze zwycięzcami pojedynku Hiszpania-Chorwacja.
Ciekawe jednak czy w meczu o brąz Norwegowie również zechcą zagrać tak efektownie jak dziś. Jeśli w siatkówce symbolem ekstrawagancji w grze stał się N’Gapeth, powiedzieć można, że Skandynawowie na parkiecie mają za każdym razem 7 N’Gapethów i dodatkowo jednego, pokrzykującego tuż przy linii bocznej. Patrząc na niektóre trafienia reprezentantów tego kraju ręce same składają się do oklasków. Szaleństwo, inteligencja i precyzja w jednym!