Przy okazji mianowania Patryka Rombla na selekcjonera reprezentacji Polski naszła mnie refleksja. Czy następcą pierwszego trenera w absolutnej większości przypadków nie powinien być jego asystent, bądź trener drugiej drużyny? Czy w klubach i reprezentacjach nie powinna być budowana hierarchia trochę na wzór firm, gdzie po odejściu kogoś z góry na jego miejsce często wskakuje osoba, która była „pod nim”?
Jasne, można szukać najlepszych trenerów w innych klubach, za granicą, gdzie indziej, ale czy nie łatwiej i bardziej naturalnie jest wdrożyć pewnego rodzaju system, który z automatu pokazywałby nam kto może być następcą? Przecież często zdarza się, że trener odchodzi z klubu, bo albo został przechwycony przez kogoś lepszego, albo nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań.
I właśnie, skoro zarząd ma wizję, znajduje odpowiedniego człowieka do wykonania wszystkich zadań analizując wszystkie kandydatury skrzętnie i odpowiednio długo, to czy zwolnienie takiego trenera nie jest przyznaniem się do błędu? Czy zły był wybór osób „z góry”, czy postępowanie osoby, która otrzymała to stanowisko?
Tutaj akurat teoretyzowałem i nie miałem nikogo na myśli, ale pochylając się nad ostatnią historią, do której niejako piję i z której zaczerpnąłem inspirację do napisania mojego tekstu. Przy zatrudnianiu Piotra Przybeckiego ZPRP określał całą współpracę mianem projektu Tokio 2020.
Co z tego wyszło? Czy reprezentacja rozwinęła się i jest gotowa ponownie walczyć z najlepszymi? Czy pojawią się wreszcie nowe twarze w polskiej piłce ręcznej, które mogą ze spokojem wyjechać za granicę bez obawy, że zmarnują czas i wrócą z podkulonym ogonem do kraju?
Takich pytań można zadać bez liku. A mówiąc szczerze wiele się na razie nie zmieniło. Polska piłka ręczna dalej potrzebuje gruntownych zmian, ale czy jest to możliwe z osobami, które często działają wbrew dobru polskich drużyn. Jak można było dopuścić do faktu, że walczący
o europejskie trofeum MKS Lublin musiał jednego dnia grać finał Pucharu Polski w Kaliszu,
a kolejnego wybiegał na rewanżowe spotkanie finału Challenge Cup w lubelskiej Hali Globus?
Nie może być dobrze, gdy nawet przy takich kwestiach organizacyjnych związek zapiera się rękami i nogami, żeby tylko pozostać przy swojej racji. Działacze powinni pomagać klubom
i współpracować z nimi. Takie działania na pewno przycyzniłyby się, że klubom byłoby łatwiej m.in. na arenie międzynarodowej. A czy nie grają właśnie z zagraniczymi klubami w europejskich pucharach zawodnicy i zawodniczki mogą rozwinąć swoje umiejętności i nabrać jakże cennego doświadczenia?
Odbiegłem mocno od założonego tematu, jednak ten jest nawet ważniejszy. Wracając do meritum. Czy w obliczu braku wielkich funduszy w naszym szczypiorniaku nie łatwiej byłoby stworzyć model drużyny z odpowiednim szkoleniem i w przypadku odejścia trenera po prostu przesuwać układankę o jeden element?
Nie najlepszym, ale jednak, przykładem może być ostatnia sytuacja w Azotach Puławy. Po słabszych wynikach Bartosz Jurecki przestał pełnić funkcję trenera pierwszego zespołu. Klub nie mógł sobie jednak pozwolić na stratę tak doświadczonego człowieka i znalazł dla niego miejsce
w roli dyrektora sportowego. Nowym szkoleniowcem został Zbigniew Markuszewski, który był asystentem Jureckiego, a w międzyczasie prowadził drugoligowe rezerwy. Z młodymi puławianami Markuszewskiemu udało się wejść na bardzo wysoki poziom. Tak trzeba powiedzieć, skoro udało im się osiągnąć ćwierćfinał Pucharu Polski.
Do tego pamiętajmy, że doświadczony trener prowadził już
z powodzeniem inne ekipy w Superlidze. Opieram się tutaj na kolejnym przykładzie, którym jest ekipa z lubelszczyzny, ale myślę, że w taki sposób najłatwiej jest zobrazować sytuację. W Puławach na szeroką skalę współpracuje się z młodzieżą, co trzeba chwalić, a co najważniejsze przy tym rodzą się nowe talenty nie tylko w osobach młodych zawodników, ale także nowi trenerzy, którzy szkolą grupy małych szczypiornistów.
Czy tutaj nie mamy do czynienia z tym modelem? Jasne, nie zawsze tak to wyglądało w Azotach, gdzie często ściągano trenera z zewnątrz. Dragan Marković? Wydawało się, że głośne nazwisko doprowadzi puławian bardzo wysoko. Jak było każdy pamięta. Czy nie lepiej postawić na solidnego polskiego trenera z dobrym warsztatem i dać szansę szkoleniowcom niżej położonych drużyn (rezerwy, juniorzy, etc.) czerpać z jego doświadczenia oraz wiedzy?
W reprezentacji mamy właśnie do czynienia z takim naturalnym ruchem. Ale skoro Patryk Rombel przechodzi do kadry A, czy szkoelniowcem drugiej reprezentacji zostanie trener jednego
z zespołów młodzieżowych? Czy wszystko to zachowa ciągłąść? Pokolenie „Orłów Wenty” powoli zawiesza buty na kołku. Czy uda się wykorzystać ich potencjał tym razem do szkolenia i polska piłka ręczna wróci na salony?