Po obiecującej inauguracji Ligi Mistrzów w Veszprem i informacji, iż Luka Cindrić jest gotowy do powrotu na parkiet wszyscy w Kielcach liczyli na pierwsze punkty w elitarnych rozgrywkach na Starym Kontynencie.
Zdecydowanie lepiej mecz rozpoczęli aktualni mistrzowie Niemiec, którzy po kwadransie prowadzili aż 11-6. Zapowiadało się, że najlepsza polska siódemka może nie zaliczyć tego meczu do udanych, jednak już nieraz Vive pokazywało, że nie z takich opresji potrafiło odwrócić losy spotkania na swoją korzyść.
Tak też się działo tego wieczora i dzięki znacznej poprawie swojej gry kielczanie do szatni schodzili przy jednobramkowym prowadzeniu. W drugiej połowie obie ekipy podróżowały z piekła do nieba i na odwrót. Na kilka minut przed końcem Lwy z Manheim prowadziły już 30-27 i wydawało się, że nie ma ratunku dla mistrzów Polski.
Wtedy jednak to kielecka siódemka wspięła się na wyżyny swoich umiejętności w ataku, jak i w obronie, dzięki czemu niemiecka ekipa miała wielkie problemy ze znalezieniem sposobu na pokonanie Vladimira Cupary. Z przodu jak zwykle brylowali Luka Cindrić oraz Alex Dujszebajew. Obaj rozgrywający nie mieli problemów, żeby wygrywać indywidualne pojedynki i praktycznie w pojedynkę wypracowywali sobie sytuacje bramkowe.
Ciekawostką i z pewnością novum w świecie piłki ręcznej była sytuacja, gdy trener Rhein-Neckar Loewen w ostatnich akcjach wycofywał bramkarza i ustawiał swój zespół z aż trzema obrotowymi. W Lidze Mistrzów widywano już grę na cztery rozegrania, kiedy to Ljubomir Vranjes ustawiał tak Flensburg kilka sezonów temu, jednak to ustawienie jest zupełną nowością i pokazuje, że szczypiorniak cały czas ewoluuje.
PGE Vive Kielce – Rhein-Neckar Loewen 35-32 (17-16)