"Poznaj Siatkarza" – w roli głównej Marcin Waliński

Aktualizacja: 2 lut 2023, 14:29
24 mar 2020, 19:01

Tego Jurajskiego Rycerza nie musimy Wam przedstawiać. Marcin Waliński, obecnie zawodnik Aluronu Virtu CMC Zawiercie, jest kolejnym gościem naszej serii „Poznaj Siatkarza”. W rozmowie przyjmujący zdradził nam między innymi jak tratuje porażki. Dodatkowo odważył się rozwiązać jeden z największych współczesnych dylematów… ?

Aleksandra Kabała: Zacznijmy od samego początku (uśmiech). Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z siatkówką?

Marcin Waliński: Pierwsze wspomnienie… Hmmm… To było chyba… Coś w stylu „fajna ta piłka taka nie za duża i nie za mała” (śmiech).

A.K.: Jak wspominasz szkolne czasy? Byłeś przykładnym uczniem, czy może urwisem?

M.W.: Oj, ja zdecydowanie należałem do tej drugiej grupy. Potrafiłem natomiast rozgraniczyć kiedy były żarty a kiedy trzeba było naprawdę się skupić.

A.K.: Za dzieciaka marzy się o tym, kim się chce być w przyszłości – strażakiem, policjantem, gwiazdą rocka… A czy Ty zawsze chciałeś uprawiać sport zawodowo? I przede wszystkim czy zawsze była to siatkówka?

M.W.: Od momentu gdzie w swoim życiu stanąłem przed wyborem: karate czy siatkówka? Obydwie aktywności fizyczne bardzo mi się podobały, ale jednak siatkówka gdzieś trochę wygrywała i dlatego też postanowiłem pójść właśnie tą drogą. Gdy już wybrałem i trenowałem siatkówkę wiedziałem, że robię to po to, aby w przyszłości zająć się tym zawodowo. Podporządkowałem temu całe swoje życie i miałem w głowie tylko jeden cel – iść do przodu i rozwijać się.

A.K.: Rodzice Cię wspierali, czy mieli może inny pomysł na Twoją karierę?

M.W.: Trenując w rodzinnym mieście nie miałem za dużo perspektyw rozwoju jeżeli chodzi o siatkówkę. Chciałem udać się do liceum o profilu sportowym, ale do miasta które dałoby mi szansę na pokazanie umiejętności na szerszą skalę. I tak szukając odpowiedniego miejsca mój tata kiedyś trafił na ogłoszenie, że w Bełchatowie jest nabór do drużyny siatkarskiej kadetów. Trzeba było stawić się o konkretnej godzinie w konkretny dzień. I udało się. Zostałem przyjęty. W tym momencie moi rodzice stanęli przed decyzją. Tata ufał mi i wiedział, że dam sobie radę. Mama miała dużo wątpliwości, bo przecież było to prawie 400 km od rodzinnego domu, w okresie dojrzewania, bez codziennej kontroli nad moim rozwojem. Mimo wszystkich przeciwności starali się spojrzeć na to moimi oczami. Wiedzieli czego pragnę, i że jak nie spróbuję, to mogę zaprzepaścić szansę swojego życia. Gdyby nie to, że starali się mnie zrozumieć, a nie wybrać za mnie, nie byłoby mnie teraz siedzącego i odpowiadającego na te pytania (uśmiech).

A.K.: Z tego co mówisz od samego początku byłeś skupiony na jednym celu. Zastanawiałeś się kiedyś „gdyby nie siatkówka, to co”?

M.W.: Szczerze? Nie wiem. Całe życie trenowałem po to, żeby znaleźć się na tym szczeblu, na którym teraz jestem. Tak, jak ktoś idzie na studia i kształci się w kierunku danej profesji ja też to robiłem. Przez wszystkie lata. Trenowałem ciężko aby móc grać w najwyżej klasie rozgrywkowej jaką jest Plus Liga. Sport zawodowy to nie bułka z masłem. Ludzie myślą, że ty po prostu miałeś szczęście i potrafisz odbijać piłkę. Niestety tak nie jest. Oczywiście, szczęście jest potrzebne jak w wielu sytuacjach naszego życia, ale gdybym tylko potrafił odbijać piłkę mógłbym ewentualnie grać na trzepaku z kolegami z podwórka.

A.K.: Mimo tego ogromnego zacięcia, słońce czasami może zajść za chmury. Czy kiedykolwiek miałeś chwilę zwątpienia i chciałeś dać spokój sobie ze sportem?

M.W.: Chwilę zwątpienia zawsze są. Jednak nigdy nie miałem myśli, że chce sobie dać spokój że sportem. Zawsze chce być o 1% lepszy niż poprzedniego dnia, to mnie motywuje do działania od wielu lat.

A.K.: A jak radzisz sobie z porażkami?

M.W.: Widzisz, ja nie traktuje przegranej w kategorii porażki. Porażka to stan umysłu. Siadam i analizuje. Dla mnie to jest nauka i wnioski, abym mógł następnym razem zrobić coś lepiej.

A.K.: Wielu sportowców uważa, że losowi czasami trzeba pomóc (śmiech). Jedni słuchają wybranych piosenek w zapętleniu, inni zakładają najpierw lewą skarpetkę i lewego buta… Czy Marcin Waliński ma jakieś przedmeczowe rytuały? Jak one wyglądają?

M.W.: Jedyny rytuał, który mam przed meczem, to zjeść przepyszną jaglankę z truskawkami i musem kokosowym od mojej żony (uśmiech).

A.K.: Ten styl życia, który bardzo świadomie wybrałeś nie jest ani typowy, ani prosty. Co wiąże się z życiem zawodowego sportowca? Czego musisz sobie odmawiać, jakie masz wyrzeczenia?

M.W.: Dużo rzeczy. Ja jestem osobą, która lubi wyzwania i bardzo często te wyzwania stawiam sobie samemu sobie. Nie jem słodyczy, nie tykam alkoholu, ćwiczę regularnie, posiadam dietę, suplementuje swój organizm. Jestem bardzo świadomy swego ciała. I nie dlatego, że muszę bo jestem zawodowym siatkarzem. Robię to, bo chcę. Chcę być zdrowy i mieć dużo siły każdego dnia. Każdy dzień chcę wykorzystać na 100%. Nie zawsze mi się to udaje, ale chcę i to co sobie postanowię wprowadzam w życie. Robię to, bo mój tryb życia jest szybki i w sezonie przewidywalny. Ucieka mi czas z żoną i córką i wiem dobrze, że straconego czasu nie odzyskam, ale mogę wykorzystać na maxa ten, który zostaje pomiędzy treningami i wyjazdami, a po sezonie w wakacje.

A.K.: Czy w domu też żyjesz siatkówką – oglądasz mecze, analizujesz, czy “pracę zostawiasz w pracy”?

M.W.: Oglądam siatkówkę, ale tylko wtedy, kiedy mam chwilę wolnego dla siebie i aktualnie w tym czasie leci mecz. Nie ustawiam sobie przypomnienia (śmiech).

A.K.: Wyobraźmy sobie, że podróże w czasie są realne. Gdybyś miał okazję powtórzyć jeszcze raz jakiś mecz, czy nawet cały sezon, który to by był?

M.W.: Nie powtórzył bym żadnego sezonu ani meczu.

A.K.: Dlaczego?

M.W.: Dlaczego? Ze względu na to, że aktualnie w tym miejscu, którym teraz jestem nie miałbym tego bagażu doświadczeń, które zdobyłem przez wszystkie mecze i sezony wstecz.

A.K.: Odsuwając się od tematów sportowo-boiskowych. Co lubisz robić poza graniem w siatkówkę? Może macie jakąś wspólną rodzinną pasję?

M.W.: Spędzać czas z moją rodziną. Mimo tego, że nie mamy aktualnie wspólnej pasji. Bardzo lubimy organizować sobie czas wolny w jakiś oryginalny sposób. Oprócz tej najważniejszej rzeczy lubię również bawić się grafiką i czytać książki.

A.K.: A propos grafiki. Posiadasz moim zdaniem najoryginalniejsze buty w lidze. Udział ma w tym firma Pimp My Shoes. Jak zaczęła się wasza współpraca?

M.W.: Dziękuję. Współpracę zaczęliśmy dzięki mojej żonie. Mówiąc w skrócie – żona zadzwoniła, czy nie chcieliby podjąć się współpracy z zawodnikiem PlusLigi, dzięki czemu będą mieli reklamę na całą Polskę. Nie trzeba było ich dłużej namawiać. Potem wystarczyło stworzyć projekt butów. Pierwszy, który miałem został w pełni stworzony przez artystę, który tam pracował. Drugi projekt, czyli ten, w którym grałem cały sezon 2018/2019 na meczach “w domu” stworzyłem sam. I tak dzięki temu udało się trochę pomóc chłopakom w promocji biznesu, a ja miałem inne buty niż wszyscy.

A.K.: Zmierzając powoli do brzegu. Jakie pytania najbardziej Cię irytują?

M.W.: Raczej nie ma takich pytań.

A.K.: W takim razie na koniec pytanie nurtujące większość naszych czytelników. Skąd ksywka “Kipek”?

M.W.: Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale (uśmiech). Tak poważnie – wiedzą to tylko osoby, które mają wiedzieć i niech tak zostanie.

Pytania od kibiców:

Jak wygląda dream team według Marcina Walińskiego?

Przyjęcie: Kubiak i Winiarski
Atak: Konarski
Rozegranie: Masny
Środek: Muserski, Jurkiewicz
Libero: Zatorski

W jakiej hali najlepiej Ci się gra? Poza domową

Nie mam problemu jeżeli chodzi o hale w Polsce. Czuję się dobrze na każdej sali.

Kto jest Twoim siatkarskim idolem?

Od zawsze nim był Michał Winiarski.

Czy masz ulubionego superbohatera? Kto to?

No jasne ze mam! Jest nim Vegeta z bajki Dragon Ball. (uśmiech)

Czy często oglądasz ze swoją córką bajki? Macie jakąś ulubioną?

Córka ogląda bajki ale z umiarem i na tym etapie jej ulubione to Masza i Niedźwiedź oraz Super Wings.

Kto jest największym żartownisiem w drużynie?

Nie pomylę się jak powiem ze Wojciech “Feru” Ferens (uśmiech).

Czy będą kolejne edycje “Siatkówki Plażowej w Piaskownicy”?

Oczywiście, że tak. Turniej jest organizowany w każde wakacje. Teraz będziemy mieli już VI edycję. Najpierw jednak zobaczymy jak się rozwinie aktualna sytuacja w naszym kraju, bo wiadomo, że jesteśmy uzależni od decyzji rządzących.

Wygrywasz milion złotych. Na co wydasz te pieniądze?

Inwestuje aby przyniosły większe profity.

Specjalny challange od redakcji: Prosimy o rozstrzygnięcie odwiecznego sporu. Co pierwsze: płatki czy mleko?

Najpierw płatki potem mleko (śmiech).

 

 

Rozmawiała Aleksandra Kabała

Podobne teksty

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Dodaj komentarz!
Wprowadź imię

Artykuły

Artykuły ze strony www.johnnybet.com

SOCIAL MEDIA