Porażką w trzeciej rundzie wielkoszlemowego French Open, najlepsza polska tenisistka Agnieszka Radwańska zakończyła swoją tegoroczną przygodę na kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa. Kortach, za którymi jak sama przyznaje, nie przepada, a styl jej gry dobitnie nie wpisuje się do kanonu gry na ceglanej mączce. Czy zatem można mówić o klęsce, żenadzie i wstydzie w momencie gdy przed samymi zawodami w Paryżu Polka borykała się z kontuzją, a na ziemi w tym roku zagrała tylko jeden mecz?
Impulsem do stworzenia tego materiału, był tytuł jednego z popularniejszych na polskim rynku portalu internetowego, który pomeczową relację rozpoczął:
“Wielka klęska Radwańskiej”
Faktycznie, oglądałem ten mecz i w wykonaniu Polki był on po prostu słaby. Nawet sama zainteresowana przyznała, że męczyła się z samą sobą i cieszy się, że sezon na ziemi przeszedł już do historii. Zważając na okoliczności, autor tekstu mógł jednak nieco lżej potraktować polską reprezentantkę, ale po co? To idealny bodziec do wzbudzenia “antyRadwańskich” nastrojów, których nietrudno doszukać się w pomeczowych komentarzach.
“Wstyd było patrzeć na jej żenujący mecz”
“Czas na zakończenie kariery”
“Daj sobie spokój…” –
to tylko niektóre i tak nie wulgarne komentarze polskich internautów.
Oczywiście, nie brak także tych, które Radwańskiej dodają wiary i otuchy, jednak spora część skupia się na wylaniu jak największej liczbie obelg i pomyj. Skąd to wszystko?
By znaleźć zarzewie ataku na Polkę, cofnijmy się do roku 2012. Po przegranej w pierwszej rundzie olimpijskiego turnieju w Londynie i słowach “igrzyska w tenisie to specyficzny turniej, wcale nie najważniejszy, Wielkie Szlemy są jednak wyżej” czara goryczy pękła. Radwańska znalazła się w ogniu krytyki, który nie gaśnie po dziś dzień. Faktycznie, słowa te mogły zabrzmieć nietaktownie, jednak szybko zostały sprostowane. “Z moich ust nigdy nie padły słowa, że igrzyska nie są ważne. Jest mi przykro, że media interesują się bardziej porażkami niż zwycięstwami. Moim marzeniem jest medal olimpijski jak u każdego innego sportowca, więc będę robiła wszystko, by go zdobyć za 4 lata”.
Nie sposób nie zgodzić się z Polką, bo każdy tenisowy kibic wie (prawdziwy, nie ten, który swą wiedzę opiera jedynie na olimpijskich turniejach i finale Wimbledonu), że igrzyska to tylko jeden z przystanków w 10-miesięcznym cyklu WTA. Zawodowi tenisiści “najważniejszych momentów w karierze” będą mieli znacznie więcej, aniżeli gimnastycy, judocy, czy wioślarze, dla których mistrzostwa świata, Europy, czy igrzyska to najprawdopodobniej jedyne okazje na wybicie się i odniesienie zauważalnego sukcesu.
Mój fałszywy uśmiech jeszcze bardziej pobudzają komentarze dotyczące znieważenia narodowości, patriotyzmie, a raczej jego braku u dawnej wiceliderki rankingu, które wypływają od tenisowych pseudo ekspertów. Wpadki na igrzyskach chyba na zawsze już pozostawią na Radwańskiej łatkę tej, która Polski się wypiera, a barwy narodowe zostawiłaby jak najdalej w tyle. Niedowartościowanych i zakompleksionych “kibiców” muszę jednak zmartwić, gdyż zapewne nie wszyscy wiedzą lub zdają sobie sprawę jak wiele Radwańska wniosła do reprezentacji, stawiając się rokrocznie w narodowych rozgrywkach Pucharu Federacji, w którym premie finansowe nie istnieją lub są mniej niż mizerne w porównaniu do tych, które można zgarnąć w WTA.
Od 2006 roku Radwańska wystąpiła w sumie w 53 meczach dla reprezentacji (w singlu i deblu), wygrywając 42 z nich. To więcej niż tak cenione w środowisku tenisowym Serena Williams, Maria Szarapowa i Victoria Azarenka… razem wzięte!
Jeszcze więcej o “narodowej niepoprawności” krakowianki można powiedzieć, gdy począwszy od 2013 roku praktycznie w pojedynkę Radwańska wyprowadziła reprezentację z międzynarodowych nizin do Grupy Światowej, składającej się z ośmiu najlepszych drużyn świata. Gdyby Polskę miała w d…., to dla reprezentacji zagrałaby chociażby jak Maria Szarapowa w 2008, 2012 i 2015 roku – całkiem przypadkiem tuż przed letnimi igrzyskami olimpijskimi (udział w igrzyskach oprócz stosownego rankingu uwarunkowany jest bowiem także liczbą startów zawodniczki w Fed Cupie). I nie piszę tego po to, by uwydatnić postawę Rosjanki, gdyż jej absencja w reprezentacji mogła być uwarunkowana innymi czynnikami, ale po to by podkreślić postawę wręcz wzorowej pod tym względem Polki.
Czy zatem sportowe porażki i dwa niefortunne zdania powinny stawiać Radwańską w tak złym świetle? Cieszę się, że przeglądając od czasu do czasu komentarze pod artykułami znajdę także i te, których autorami są osoby ‘tenisowo elokwentne’, rozumiejące i śledzące poczynania zawodniczek nieco dłużej niż kanapowi Janusze. Żeby było jasne, ten felieton nie ma na celu zlikwidowania wszelkiej krytyki Agnieszki Radwańskiej (i tak byłoby to niemożliwe). Ma na celu uświadomienie i może “nawrócenie?” choć garstki forumowiczów, którzy przed napisaniem kolejnego szyderczego komentarza dwa razy się zastanowią. Dla tych, którzy nie do końca się jeszcze przekonali, znajdę kilka innych argumentów, tylko proszę. Ograniczcie w komentarzach słowo 'Londyn’, bo jest to już trochę nudne…